Populizm dla 30-latków

Piratom w zdobyciu zwolenników najbardziej pomógł... wyrok. Szwedzi tłumnie ruszyli pod "czarną banderę", po tym jak 17 kwietnia skazano w Sztokholmie na rok więzienia i 3 mln euro kary czterech założycieli Pirate Bay, strony internetowej udostępniającej linki do nielegalnej wymiany plików. Dzień później na ulicach stolicy Szwecji manifestowało około tysiąca przeciwników prawa autorskiego. Młodzi ludzie, rozeźleni wyrokiem i niedawnym zaostrzeniem kar za nielegalne udostępnianie plików, znaleźli partię dla siebie. "To był polityczny proces! Karygodne, że ludzi wsadza się do więzienia tylko za to, że udostępniali linki. Nie mogę wzywać innych do łamania prawa autorskiego, ale sam go nie przestrzegam i nie zgadzam się z jego zasadami" - mówił po ogłoszeniu wyroku lider i założyciel Partii Piratów 37-letni informatyk Rickard Falkvinge. Buńczuczne wypowiedzi odniosły zamierzony skutek. W ciągu pięciu dni od ogłoszenia wyroku liczba członków partii wzrosła z 15 do prawie 40 tys. osób, stając się czwartą pod względem liczebności partią w Szwecji.

Reklama

Piraci prezentują program, który najkrócej określić można "populizmem dla 30 latków". "Dzięki sloganom o uwalnianiu internetu zagospodarowali nie tylko niszę, której nie potrafiły wypełnić żadne uznane partie. Odciągnęli też wielu ludzi wcześniej głosujących np. na Zielonych czy Liberałów. Ugrupowanie, które na sztandarach ma wypisaną tylko jedną sprawę, bardzo bliską młodym ludziom, okazało się bardzo atrakcyjne dla współczesnych 20- i 30-latków" - mówi DZIENNIKOWI Jens Ryndgren, socjolog polityki z uniwersytetu w Sztokholmie. Piraci domagają się, by za ściąganie z sieci płyt, filmów i gier na własny użytek nie groziły żadne kary. Stoją na stanowisku, że w erze internetu i swobodnego dostępu do informacji, prawo autorskie jest przeszkodą na drodze do nieskrępowanego rozwoju kultury.

Prezentując swój program, popadają jednak w patos, przypominający raczej wyimki z lewackiego zinu niż wypowiedzi kandydatów na parlamentarzystów. "Pamiętam, jak upadał mur berliński. Wtedy mieliśmy nadzieję, że cała Europa będzie wolna. Tak się nie stało. Teraz Zachód przypomina Wschód sprzed 1989 r. Dlatego musimy zapewnić Europejczyków, że demokracja jest bezpieczna. Bo internet to najważniejszy nośnik idei. On musi pozostać wolny, a my musimy zachować prawo do komunikacji z innymi ludźmi bez ingerencji rządów i władz. Musimy zagwarantować, że Europa pozostanie otwartym społeczeństwem" - ekscytuje się 49-letni Engstroem.

Reklama

Wolny internet i demokracja

Partia Piratów, która działa od 1 stycznia 2006 r., nieprzypadkowo powstała w Szwecji. To jedno z najbardziej zinformatyzowanych społeczeństw świata. To tam wymyślono takie programy jak KaZaA czy Skype. Szacuje się, że co dziesiąty Szwed udostępnia nielegalne pliki. Jednocześnie nasi północni sąsiedzi wprowadzili u siebie rygorystyczne ustawy antypirackie, które mają powstrzymać falę łamania prawa chroniącego własność intelektualną. Jeśli miejscowa policja wpadnie na trop osób udostępniających pliki, zawiadamia prokuraturę. Jak pokazał proces z 17 kwietnia, kary za piractwo nie są wcale symboliczne. Czy może zatem dziwić popularność niecodziennej inicjatywy kilku programistów komputerowych?

Jak wynika z badań opinii publicznej, o głosowaniu na Piratów myśli już połowa Szwedów przed trzydziestką. Jednak według liderów ugrupowania, Partia Piratów to nie tylko młodociani fanatycy nielegalnego ściągania muzyki, gier i filmów z internetu. Pod piracką flagą gromadzą się coraz liczniej ludzie urodzeni w latach 60. i 70. Pociągają ich hasła obrony demokracji i prywatności, którymi szermują piraci. "Po raz pierwszy zająłem się polityką w 2004 r., gdy Bruksela głosowała nad ustawą uderzającą w przemysł IT. Chodziło o reguły korzystania z darmowego software’u. Rok później, m.in. dzięki mojemu lobbingowi, tamta dyrektywa przepadła. Myślałem, że na tym koniec mojej politycznej aktywności. Zrobiłem przecież, co mogłem, dla demokracji i wolnego internetu. Ale włączyłem telewizor i usłyszałem o powstaniu Partii Piratów. Wsłuchałem się w ich postulaty. To było coś dla mnie" - mówi nam Christian Engstroem.

Reklama

W dobie internetu problem reformy prawa chroniącego własność intelektualną dotyka niemal wszystkie kraje. Ustawy sprzed kilkudziesięciu lat nie potrafią rozstrzygnąć dylematu, co z sieciowej aktywności jest jeszcze działalnością twórczą, a co zwykłym złodziejstwem. Potentatom nie w smak jest rosnąca popularność dostępnych za darmo programów komputerowych, wcale nie gorszych od ich drogich pierwowzorów. Prostej definicji wymyka się także wiele zjawisk artystycznych, które powstały, balansując na pograniczu prawa, jak choćby słynny "Grey Album" brytyjskiego producenta Danger Mouse’a, na którym bez wiedzy Beatlesów i rapera Jay-Z spotkały się fragmenty nagrań z "Białego" i "Czarnego" albumu. Rozpętanie krucjaty przeciw piratom i zacieśnianie nadzoru władz nad poczynaniami obywateli jak w Szwecji czy USA nie rozwiązuje problemu, a jedynie kompromituje mocodawców. W 2008 r. amerykańska organizacja RIAA (odpowiednik polskiego ZAIKS-u) postawiła ciężko chorą 19-latkę przed sądem za nielegalne udostępnienie 10 piosenek w sieci. Dziewczyna musiała zapłacić aż 8 tys. dol. kary. Przeciw takim praktykom protestują szwedzcy Piraci.

Do abordażu!

Mimo zainteresowania mediów, które od początku towarzyszyło Partii Piratów, przez pierwsze kilka miesięcy ugrupowanie rozwijało się niemrawo. Przełomem okazał się 31 maja 2006 r. To wtedy szwedzka policja dokonała pierwszego rajdu na serwery Pirate Bay. Rickard Falkvinge poczuł, że to doskonały moment, by zaprezentować się szerzej w mediach i dotrzeć z programem partii do Szwedów. 3 czerwca ulicami Sztokholmu i Goeteborga przeszły setki młodych ludzi protestujących przeciw akcji policji. Liczba członków partii wzrosła w ciągu kilku dni z 2 do 6 tys. ludzi. Ugrupowanie stało się ulubionym tematem nie tylko szwedzkich mediów. Jednak w wyborach z 17 września 2006 r. Partia Piratów uzyskała tylko 35 tys. głosów, co nie pozwoliło jej na wprowadzenie ani jednego posła do Riksdagu. Szum medialny wokół ugrupowania nieco ucichł, ale liczba zwolenników wciąż rosła. Zwłaszcza po każdej kolejnej ustawie wycelowanej w internetowych piratów takiej jak ta o monitorowaniu połączeń internetowych przez władze czy tegorocznym dekrecie, który zmusił providerów do przekazywania informacji na temat sieciowej aktywności ich klientów. Powoli powstawały też zagraniczne filie ugrupowania - również w Polsce.

Szwedzcy piraci, niezrażeni porażką w 2006 r., wystawili teraz aż 20 kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. "Nie potrzebują zbyt wielu głosów, by wprowadzić swojego reprezentanta do Brukseli. Niewielu Szwedów głosuje w eurowyborach, więc Piratom łatwiej będzie osiągnąć próg wyborczy" - mówi nam Nils Gustafsson, politolog z uniwersytetu w Lund.

Jaka przyszłość czeka młode ugrupowanie? Albo przejdzie przemianę w poważną partię i dołączy do establishmentu, albo na długie lata pozostanie tylko półamatorskim ruchem internautów. "Jeśli kwestie, które podnoszą, pozostaną aktualne przez najbliższe lata, to Piraci mogą stać się poważaną partią. W Szwecji w ostatnim czasie powstało sporo nowych ugrupowań różnej proweniencji - od partii feministycznych po skrajnie prawicowe. Żadna nie przeżyła jednak tak szybkiego wzrostu popularności jak Partia Piratów" - podsumowuje Nils Gustafsson. Być może sukces szwedzkich Piratów to tylko wstęp do prawdziwej ofensywy podobnych ugrupowań w innych krajach świata?