Dwa lata po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, sytuacja na froncie i wokół niego nie napawa optymizmem. Rosjanie intensyfikują ataki i mimo płacenia za nie wysokiej ceny, posuwają się naprzód. Przyszłość dalszego wsparcia USA dla Ukrainy wciąż stoi pod znakiem zapytania, a siły ukraińskie mierzą się z niedoborem amunicji i ludzi.

Reklama

Jak jednak uważa Wasielewski, analityk wojskowy think tanku FPRI oraz były oficer marines i CIA, nie należy wyciągać z obecnych trudności zbyt daleko idących wniosków.

Wojna to nie jest gra, ani film akcji. Nie zawsze otrzymuje się dobre wieści. Jakie dobre wieści mieli Polacy w 1942 czy 1943 roku? - zapytał retorycznie ekspert. Ludzie mówią "Putin wydaje się teraz niezniszczalny". Ale to są ludzie, którzy patrzą na obecny moment przez dziurkę od klucza, tracąc szerszy obraz sytuacji. W tej chwili Rosjanie kontynuują swoje ofensywy w wielu miejscach frontu. Stale wysyłają masy ludzi z okopów, osiągając jedynie minimalne postępy. W ciagu miesięcy walk stracili więcej żołnierzy, niż w ciągu 10 lat wojny w Afganistanie. A więc pytanie brzmi: jak długo mogą to robić? - dodaje.

Według Wasielewskiego, mimo przestawienia rosyjskiego przemysłu na stopę wojenną, nie jest on w stanie nadążyć za tempem obecnie narzuconym przez operacje na froncie, o czym świadczą zmniejszające się zapasy rakiet, czy pojazdów opancerzonych.

Reklama

Mimo to - jego zdaniem - w tym roku Ukraina będzie prawdopodobnie zmuszona - do czego namawiają ją USA - do skupienia się na "inteligentnej obronie", koncentrując się na zadawaniu nacierającym siłom rosyjskim jak największych strat i prowadzeniu kampanii uderzeń w głębi Rosji.

Ta strategia ma sens. Dużo jednak zależy od tego, co zrobią Rosjanie: czy wykorzystają ten okres na odbudowę swojej armii, wyszkolenie jej i przygotowanie - czy nadal będą zużywać żołnierzy do czynienia taktycznych postępów, ale doznając strategicznych strat. Wbrew pozorom, ich zasoby ludzkie nie są niewyczerpane i będą mieli coraz większy problem z rekrutacją żołnierzy - mówi ekspert.

Reklama

Mobilizacja w Ukrainie: konieczność czy ryzyko zamieszek?

Dodał jednak, że w podobnie trudnej sytuacji są władze Ukrainy, które czeka decyzja w sprawie większej mobilizacji.

Często porównuję tę sytuację do amerykańskiej wojny secesyjnej - Ukraina ma zresztą podobną liczbę mieszkańców, co Stany Zjednoczone wówczas. W 1863 roku prezydent (Abraham) Lincoln przeprowadził powszechny pobór do wojska, po raz pierwszy w amerykańskiej historii. I trzy dni po bitwie pod Gettysburgiem wybuchły w Nowym Jorku zamieszki przeciwko poborowi, w trakcie których zginęło wiele osób. To nie była więc popularna decyzja, ale była konieczna. A więc jeśli ta wojna jest warta wygranej dla Ukraińców, jest warta zmobilizowania obywateli - uważa Wasielewski.

Jak jednak zaznacza, choć ta decyzja należy do samych Ukraińców, wiele będzie zależeć też od tego, co zrobi Zachód, a zwłaszcza amerykański Kongres, który od miesięcy zwleka z zatwierdzeniem środków na dalszą pomoc Kijowowi.

Niestety, mamy tu do czynienia z bardzo krótkowzrocznym podejściem ludzi wychowanych na telewizji, mających zakres uwagi mierzony w chwilach. Ludzie, którzy wstrzymują tę pomoc, nie rozumieją, czym jest wojna - jest zmaganiem siły woli - ocenia Wasielewski.

Dodał przy tym, że choć w razie zwycięstwa Rosja będzie potrzebować lat na odbudowę swojej armii, to ważne jest, jakie wyciągnie z tego wnioski. Czy uzna, że wygrała wojnę z NATO i że nie musi się Sojuszu bać, podczas gdy NATO boi się jej? Na tym polega całe niebezpieczeństwo - uważa ekspert FPRI.