Historia najbardziej znanego Irakijczyka od czasów Saddama Husajna wyparła wszystkie inne wiadomości z pierwszych stron tamtejszych gazet. We wtorek przekupnie na bagdadzkich targowiskach nie rozmawiali o niczym innym, jak tylko o bohaterskich czynach 30-letniego dziennikarza. Arabskie stacje telewizyjne na całym świecie porównywały go do Dawida, który wymierzył cios Goliatowi. Samego Muntazera Az-Zaidiego przed więzieniem w irackiej stolicy 15 września witała rodzina, tłum przyjaciół i reporterów. Ubrany w elegancki garnitur i owinięty w iracką flagę przeszedł przez kałużę krwi z sześciu baranów zabitych specjalnie na jego cześć. Gołym okiem było jednak widać, jak niespełna rok w irackim więzieniu dał mu się we znaki. Mimo uśmiechu na twarzy Az-Zaidi nie był w stanie ukryć krańcowego wyczerpania: podczas kolejnych objęć i uścisków w deszczu girland i confetti brat dziennikarza musiał go ciągle podtrzymywać pod ramię. Jeden z członków rodziny dyskretnie wskazywał na czerwone duże kropki na głowie wypuszczonego więźnia. "Kiepowali na nim papierosy" - szeptał. "Pod ubraniem ma jeszcze więcej blizn" - dodawał cicho.
Dziewięć miesięcy wcześniej Muntazer Az-Zaidi był nieznanym szerzej reporterem telewizji Al-Bagdadija z Kairu. Od sześciu lat relacjonował dla niej przebieg wojny w Iraku. 14 grudnia 2008 roku niespodziewanie z pożegnalną wizytą do Iraku przyleciał George W. Bush. Na konferencji prasowej dla sprawdzonych dziennikarzy znalazł się również Az-Zaidi. Jak się okazało, sprawdzenie było raczej pobieżne. Amerykański prezydent ściskał właśnie dłoń premiera Nuriego Al-Malikiego, kiedy w jego kierunku poszybował but. Tylko dzięki refleksowi i zgrabnemu unikowi gospodarz Białego Domu uniknął uderzenia prosto w twarz. Zanim ochroniarze obezwładnili Muntazera Az-Zaidiego, ten zdążył jeszcze cisnąć drugim butem i krzyknąć: "To pożegnalny pocałunek, ty psie. To od wdów, sierot i tych wszystkich, którzy zostali zabici w Iraku".
Po incydencie prezydent uśmiechał się skonsternowany, a przestraszony Al-Maliki mamrotał usprawiedliwienia. Pozostali iraccy dziennikarze przeprosili Busha za zachowanie swego kolegi.
Waterboarding, akumulator i żelazne pręty
Sam Az-Zaidi ani myślał przepraszać. Jednak przez ostatnie dziewięć miesięcy nie było mu do śmiechu. Sędziowie uznali, że dziennikarz dokonał próby zamachu na głowę państwa i będzie traktowany jak terrorysta. Groziło mu do 15 lat więzienia. Wielu wziętych muzułmańskich prawników natychmiast zadeklarowało chęć reprezentowania go.
Adwokaci zdecydowali się zresztą na dość oryginalną linię obrony. Argumentowali, że czyn ich klienta nie podlega pod paragraf o ataku na głowę państwa, ponieważ Bush przyjechał do Bagdadu z nieformalną wizytą, w dodatku… bez zaproszenia. Az-Zaidi ani razu nie prosił o łaskę, ani nie okazał skruchy za, to co zrobił. "Patrzyłem na niego (Busha - red.), a on po prostu się uśmiechał, tak jakby przyjechał się pożegnać z Irakiem. Poczułem wtedy za sobą milion męczenników i zdałem sobie sprawę, że to właśnie jest człowiek, który zabił mój naród" - tłumaczył dziennikarz podczas jednej z rozpraw motywy swojego zachowania. W marcu 2009 roku sąd skazał go na 3 lata więzienia. W wyniku apelacji kara została skrócona i wyszedł po dziewięciu miesiącach za dobre sprawowanie. "Byłem torturowany na wszystkie najbardziej ohydne sposoby: elektrowstrząsy, bicie żelaznymi prętami" - mówił zaraz po wyjściu z więzienia. "Podtapiali mnie, a następnie zostawiali skutego kajdankami przez całą noc na chłodzie" - ujawnił we wtorek, zanim odleciał do prywatnej kliniki w Grecji.
Mimo to dziennikarz może mieć podwójny powód do radości: udało mu się nie tylko wyjść cało z więzienia, ale na dodatek stał się ludowym bohaterem dla milionów Arabów i muzułmanów. "Dla nas to oczywiste, że Muntazer jest herosem. Uwięzionym bohaterem" - mówi nam jego kolega Abd Al-Hamid As-Sa’ih z redakcji. "Arabskie społeczeństwo potrzebuje sygnału, znaku zwycięstwa. Symbolu, który sprzeciwił się pobytowi amerykańskich żołnierzy w Iraku i ich złym obyczajom" - dodał.
Odtąd wszędzie, gdzie odbywała się antyamerykańska demonstracja, nie mogło się obejść bez ataku butem na byłego prezydenta USA. Mieszkańcy Teheranu podczas jednej z manifestacji poparcia dla irackiego śmiałka zdejmowali obuwie i obrzucali nim Busha. Z braku żywego prezydenta musiały wystarczyć im plakaty. W internecie pojawiły się też gry, gdzie każdy chętny może wypróbować swoją celność i trafić Busha butem albo… kwiatem.
Efekt domina
Patent Az-Zaidiego rozprzestrzenił się też szybko poza świat muzułmański, a rzucanie butami w polityków stało się wręcz modą. Doświadczył tego w lutym na przykład premier Chin Wen Jiabao. Kiedy występował z wykładem na Uniwersytecie w Cambridge, obok katedry, na której stał dygnitarz, wylądował but jednego ze słuchaczy. "Jak uniwersytet może płaszczyć się przed dyktatorem?!" - krzyczał obezwładniany przez ochronę student. Większą celnością popisał się słuchacz Uniwersytetu Sztokholmskiego, któremu podczas jednego z seminariów udało się trafić izraelskiego ambasadora w Szwecji. Biorąc przykład z Irakijczyka ukraiński dziennikarz z Odessy potraktował butem Olega Soskina, jednego z liderów rady NATO - Ukraina. Tym razem polityk dostał prosto w twarz.
Efektem ubocznym grudniowego zajścia w Bagdadzie było obniżenie liczby bezrobotnych w Turcji. Stambulska firma Baydan, której obuwie nosił Az-Zaidi, przyjęła w styczniu 2009 roku do pracy 100 dodatkowych osób, bo nie mogła nadążyć z zamówieniami na model Ducati 271. Wystarczyło, że czarne skórzane buty przeleciały nad głową Busha, by stały się kolekcjonerskim gadżetem. Do firmy Baydan napłynęło ponad milion zamówień, czyli dwudziestokrotnie więcej niż roczna sprzedaż firmy. Zamówienia przychodzą z USA, Wielkiej Brytanii oraz krajów muzułmańskich.
But rzucony w Busha doczekał się nawet pomnika. Monument stanął w styczniu w rodzinnym mieście Saddama Husajna - Tikricie - i został nazwany "Statuą dla chwały i wielkoduszności". Długo jednak nie postał. Rzeźba po jednym dniu została usunięta na rozkaz władz w Bagdadzie.
Nowe życie
Los Muntazy Az-Zaidiego wzbudza obecnie nie tylko podziw i uwielbienie, ale również zazdrość. Wielu chciałoby znaleźć się w jego skórze nawet za cenę złamanego nosa i wybitego zęba. Powód? Dziennikarz dostał szansę na nowe życie. I to w dodatku nie byle jakie. Właściwie może przebierać w jego wersjach, bo propozycje masowo napływają z całego świata. Pewien egipski milioner zaoferował na przykład Az-Zaidiemu rękę swojej 20-letniej córki, która chętnie zgodziła się wyjść za człowieka, który nie boi się prezydenta Stanów Zjednoczonych. Znany z antyamerykańskiej retoryki prezydent Wenezueli Hugo Chavez zaproponował Irakijczykowi obywatelstwo swojego kraju oraz 100 tys. dolarów nagrody. Emir Kataru sprezentował mu rzeźbę konia ze szczerego złota, a stacja Al-Bagdadija - nowy dom. Sam Az-Zaidi nie zdecydował jakie życie wybierze. Wiadomo jednak na pewno, że nie powróci do pracy dziennikarskiej.