Amerykańskie ministerstwo sprawiedliwości miało rację nakazując zatrzymanie Romana Polańskiego na lotnisku w Zurychu i powinno doprowadzić sprawę do końca - ocenia "Washington Post".

Reklama

"Czy Roman Polański nie wycierpiał wystarczająco wiele? Czy nie przetrwał wszystkich tych zimnych, szarych i deszczowych zim w Paryżu? (...) Czy przez kilkadziesiąt lat nie spędzał wakacji, ograniczając się do ponurej monotonii południa Francji?"- pyta sarkastycznie Eugene Robinson. Zadaje też pytanie, czy to już nie czas, by zwolennicy Polańskiego dali sobie spokój.

Autor komentarza zapewnia najpierw, że jest pełen uznania dla twórczości polskiego reżysera: "<Chinatown> to jeden z moich ulubionych filmów, <Dziecko Rosemary> jest dziełem sztuki i zdecydowanie zasługuje na Oscara, jakiego dostał za reżyserię <Pianisty>". Polański "jest wspaniałym artystą" - dodaje Robinson, lecz dodaje, że "może jego kolejnym filmem będzie film o tematyce więziennej".

"Błyskotliwy lub nie, Polański ucieka przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości od 1978 roku. I z pewnością nie ma nic artystycznego w przestępstwie, do którego popełnienia się przyznał: podczas sesji zdjęciowej w domu jego przyjaciela i gwiazdy <Chinatown> Jacka Nicholsona, Polański upoił 13-letnią dziewczynkę szampanem i narkotykami i odbył z nią stosunek" - pisze "Washington Post".

Na koniec Robinson pisze, że nieistotny jest fakt, iż teraz 45-letnia ofiara gwałtu twierdzi, że nie czuje już gniewu wobec Polańskiego i nie chce, żeby poszedł do więzienia. "Ważne jest, co myślała i czuła w wieku lat 13, kiedy przestępstwo zostało popełnione" - podkreśla autor komentarza.

"A może jego obrońcy uważają, że podanie narkotyków dziecku i zgwałcenie go to nic takiego. (...) Przeciwnie, tu chodzi o bogatego i wpływowego człowieka, który wykorzystał swoją sławę i pozycję (...), żeby zgwałcić niewinne dziecko. Tu chodzi o człowieka, który ucieka zamiast stawić czoło konsekwencjom swoich czynów" - podkreśla zdecydowanie "Washington Post".