"Przystępujemy do energicznych działań" - obiecywał Robert Bednarczyk, prokurator apelacyjny w Lublinie, na konferencji prasowej zwołanej po dzisiejszej publikacji DZIENNIKA. Wyjaśnił, że sprawa trafiła do Lublina, ponieważ działania prokuratury rejonowej w Radomiu, która do tej pory badała aferę strzykawkową, były mało skuteczne.

Reklama

"Zbyt dużo czasu stracono na biurokratyczne kwestie. Prowadzone czynności były po prostu opieszałe" - krytykował swoich podwładnych Bednarczyk.

Dlatego to on i jego współpracownicy z Lubelskiej Prokuratury Okręgowej będą teraz prowadzić śledztwo w sprawie zanieczyszczonej partii strzykawek, która trafiła do szpitali w całym kraju. Postępowanie ma kilka wątków. Główny to spowodowanie powszechnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia pacjentów. Śledczy ustalają także, kto i dlaczego nie powiadomił nadzoru farmaceutycznego i nie ostrzegł innych placówek o wadliwej serii.

Jak napisał DZIENNIK, radomski szpital już w grudniu ubiegłego roku powiadomił śledczych o brudnych strzykawkach BD Discardit II. Użycie ich podczas zabiegu stanowiło śmiertelne zagrożenie dla pacjentów. Prokuratura jeszcze w grudniu zabezpieczyła cztery sztuki takich strzykawek. Kiedy szpital powiadomił dystrybutora, ten po miesiącu odebrał od niego całą dostawę.

Mimo że śledczy badali już sprawę, nikt nie poinformował nadzoru farmaceutycznego i innych szpitali o zagrożonej partii. A wadliwa dostawa mogła trafić nawet do 150 placówek. Za takie zaniechanie grozi nawet rok więzienia.

"Było wiele osób, które miały taki obowiązek: dyrekcja radomskiego szpitala, jego personel, w końcu dystrybutor oraz producent, który przecież o wszystkim wiedział" - wyliczał na konferencji prokurator Bednarczyk.





Nie wiadomo, czy ktoś ucierpiał z powodu brudnych strzykawek z kawałkami much. "Będzie to przedmiotem naszego śledztwa" - dodał szef prokuratury apelacyjnej.