Pojechaliśmy je odwiedzić, dowiedzieć się czegoś na temat wypadków z sierpnia. Wiedzieliśmy, że leżą na ortopedii. Lekarze na oddziale nie próbują ukrywać, że mają nietypowych pacjentów. "Pokój numer 15. Na samym końcu korytarza. Proszę spojrzeć na tablicę; trzy afgańskie nazwiska, nawet nie potrafię ich poprawnie wymówić" - mówi nam jeden z nich.

Reklama

Gdy szukaliśmy pokoju, na korytarzu nieoczekiwanie pojawiła się afgańska rodzina. Robili wokół siebie dużo szumu. Dwóch mężczyzn z walizkami oklejonymi nalepkami rejsowego samolotu, ubranych w dobre garnitury i około 40-letnia kobieta w chuście na głowie, z którą próbujemy się porozumieć w języku rosyjskim. "Czy przyjechaliście w odwiedziny do pań z Afganistanu? Czy możemy je poznać?" - pytamy. Nie protestują. Idziemy więc za nimi do pokoju nr 15, na samym końcu szpitalnego korytarza.

W sali leżą trzy kobiety. Około 30-letnie. Jedna z nich odruchowo zasłania twarz chustą. Strzeże ich dwóch brodatych, śniadych Pasztunów. Wyglądają jak talibowie. Nie są mężami Afganek. Okazuje się, że to rodzina. Najpewniej bracia.

W pokoju jest również Polak - ubrany po cywilnemu wojskowy tłumacz, którego głównym zadaniem jest izolowanie Afganek od niespodziewanych gości. Dziennikarzy w szczególności. Gdy tylko nas zobaczył, natychmiast zerwał się z miejsca. "Skąd państwo się tu wzięli? Nie ma mowy o żadnych rozmowach, proszę wyjść!" - zdenerwował się. Na korytarzu łapie za telefon. Dzwoni do swoich przełożonych, oficerów z Dowództwa Operacyjnego MON. Po nerwowej wymianie zdań wraca do nas.

Reklama

"Nie ma mowy o rozmowie z Afgankami" - ucina krótko. "Może chociaż uda się zamienić parę słów z kimś z ich rodziny?" - dopytujemy. Próbujemy przekonać go do siebie.

Pytamy, z jakiego języka tłumaczy: z paszto czy z dari? Gdzie właściwie pracuje, dlaczego wojsko pilnuje Afganek? Tłumacz nie chce odpowiedzieć na żadne z pytań. W zamian ma dla nas ofertę. Nie będziemy rozmawiać z rodziną, tylko z jej nieformalnym rzecznikiem. Wchodzi do pokoju, by za chwilę przyprowadzić ze sobą kobietę - mówiącą biegle po polsku Afgankę. "Panie są w szpitalu już ponad miesiąc. Jak długo pozostaną, tego nie wiem. Może dwa tygodnie, może więcej. Mają już za sobą operacje, ale czeka je kolejna. Czują się nie najgorzej. Na razie nie chcemy żadnych dziennikarzy" - podkreśla. "Nic więcej nie mogę powiedzieć" - dodaje.

Dla nas to tylko tyle i aż tyle. W MON dostaliśmy zapewnienie, że wojsko spróbuje jeszcze przed wylotem kobiet do Afganistanu zorganizować dla nas spotkanie z nimi. Jak dotąd nic z tego nie wyszło. "Nie będzie spotkania. Panie niebawem wracają do domu" - powiedziano nam w Dowództwie Operacyjnym MON.