Jak wyglądał jego kontakt z infolinią i pracownikami służby zdrowia? Co mu poradzili? I dlaczego? - o tym zdecydował się powiedzieć dziennik.pl.
- Pracuję w dużej ogólnopolskiej firmie, która zatrudnia kilkaset osób. Kiedy okazało, że jeden z moich kolegów ma dodatni wynik testu na koronawirusa, zarząd od razu skierował nas na pracę zdalną. Wysłał też maila, z którego wynikało, że procedury zostały wdrożone, a w najbliższych dniach skontaktuje się z nami sanepid – opowiada Paweł Kowalik. – Tyle, że telefon do dziś milczy. Kontaktu jak nie było, tak nie ma. Może kierownictwo w pracy uznało, że z chorym miały kontakt tylko pracownicy niektórych działów?
Kilka dni temu mężczyzna gorzej się poczuł. Miał kaszel, katar. Był silnie osłabiony – temperatura poniżej 35,5 stopni C. Z czasem do ogólnego osłabienia dołączyło też "lekkie kłucie w płucach”. Zdecydował, że chce zrobić test na koronawirusa.
Wykręcił numer na całodobową infolinię NFZ, która ma udzielać informacji o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem, a także do szpitala zakaźnego. – Już samo dodzwonienie się tam graniczy z cudem. Kiedy w końcu ktoś odebrał, kazali dzwonić na komórkę. Jak się potem okazało, do prywatnego lekarza (nie odbierał, włączyła się poczta głosowa). To w tym pierwszym przypadku. W tym drugim – padło tylko krótkie: "A gorączka jest? E, nie ma. To trzeba na konsultację, do lekarza”. Próba przełączenia na niego już się nie powiodła. Połączenie zostało przerwane – opisuje.
Potem były jeszcze kolejne próby dodzwonienia się do szpitala zakaźnego. Tym razem bezpośrednio na izbę przyjęć. - Tyle, że wtedy usłyszałem, że oni nie przyjmują takich, co nie mają gorączki powyżej 38 stopni i duszności. Odradzali przy tym wizytę u nich, bo dużo testów wychodzi im pozytywnych. A i łatwo można coś złapać, tak powiedzieli. Poradzili za to kontakt z lekarzem pierwszego kontaktu! i kontakt z sanepidem.
Podali – na jego prośbę – nawet kilka telefonów. W tym komórki. Na pierwszej z nich usłyszał: "Skrzynka odbiorcza osoby, do której dzwonisz jest pełna”, na drugiej – "Połączenie nie może być chwilowo zrealizowane. Rozłącz się i spróbuj ponownie”.
Kiedy Paweł Kowalik wygooglował stronę sanepidu, trafiał: a to na mapę przypadków zakażeń koronawirusem, a to np. informację o odbiorze szczepionek przez podmioty lecznicze. - Cały czas brakowało mi jasnych informacji i bezpośredniego numeru telefonu, do osób lub osób, które mogłyby mnie dalej pokierować – mówi. – Podanych w sposób przejrzysty!
Zamiast tego były na stronie www jeszcze komunikaty typu: "UWAGA !!! Pod numerem telefonu 223-107-900 nie udzielamy informacji na temat koronawirusa!”, "Od dnia 16.03.2020 r. do odwołania KASA NIECZYNNA” czy np. "Unieważnia się legitymację służbową o numerze 1102 wystawioną….”.
Co dało zadzwonienie na numery stacjonarne do sanepidu? - Kiedy już je znalazłem wojewódzki odział skierował mnie do jednostki powiatowej, a ta z kolei cały czas jest nieosiągalna. Numer wiecznie zajęty, choć do wyboru jest łącznie kilka telefonów. I tak od rana – kwituje.
Jeśli zapytać Pawła Kowalika, co było dla niego głównym problemem, po krótkim namyśle odpowiada: brak koordynacji. – Bo skoro wszyscy trąbią, że w przypadku podejrzenia zakażenia koronawirusem należy kontaktować się, co do zasady, albo z sanepidem, albo ze szpitalem zakaźnym, to nie powinno być tak, że ten drugi odsyła do pierwszego, a pierwszy – jest niedostępny. – Przecież jeśli komuś się trzęsą ręce, jest w złym stanie, to co mu pozostaje?! Może się tylko odbijać od ściany.
Ostatecznie Paweł Kowalik wysłał maila do sanepidu. Nadal czeka na odpowiedź.
- bezzwłocznie powiadom telefonicznie stację sanitarno-epidemiologiczną
lub
- zgłoś się bezpośrednio do oddziału zakaźnego lub oddziału obserwacyjno-zakaźnego, gdzie określony zostanie dalszy tryb postępowania medycznego.
źródło: gov.pl
* na życzenie rozmówcy imię i nazwisko rozmówcy zostało zmienione