"Czy to możliwe, byśmy poznali całą prawdę? Dziś nie wiemy, gdzie leży prawda" - mówiła. Jej zdaniem ta sprawa dowodzi, że w Polsce nie obowiązuje ciągłość władzy, bo kolejny minister nie odpowiada za resort z czasów, gdy rządził poprzednik.
"Nie można rozkładać rąk i pytać, <co ja mogę zrobić?>. Ja się pytam: panie Kalisz, panie Brachmański, panie Siemiątkowski, pani Szymanek-Deresz, panie Piłat, panie Olejnik, panie Sadowski - a gdyby to wasze dziecko zostało porwane? Nie zadzwonilibyście do wszystkich świętych, żeby je ratować? Czym mój brat się od nich różni?" - mówiła podniesionym głosem, wymieniając nazwiska ministrów i polityków, u których ona i jej bliscy szukali pomocy i prosili o interwencję.
"To nie my jesteśmy od tego, żeby zbierać dowody i ciągnąć sprawę - to zadanie dla prokuratury i policji. Co się dzieje w naszym państwie, że tak nie jest?" - pytała Olewnik. Podkreśliła, że gdyby nie zaangażowanie rodziny, w sprawie porwania i zabójstwa jej brata do dziś nie działoby się nic. "Nie byłoby sprawców, dowody by jeszcze milion razy poginęły" - dodała. Niedawną ekshumację ciała z grobu Krzysztofa Olewnika nazwała "najboleśniejszym ciosem" dla rodziny.
Na początku wypowiedzi dziękowała tym, którzy palą świeczki na grobie jej brata. "Dziękuję za słowa otuchy: <Trzymajcie się, tak trzeba. Zróbcie coś!>" - cytowała. Wskazała ponadto, że policjant, który miał zarzuty w sprawie zagubienia akt sprawy Krzysztofa Olewnika (zarzuty wycofała prokuratura, umarzając śledztwo), awansował niedawno na wiceszefa pionu kryminalnego komendy w Płocku. "Jak to możliwe?" - pytała.
Do policji siostra porwanego miała najwięcej pretensji i zastrzeżeń. "Policja miała wszystko - numer telefonu porywaczy, kopię karty SIM, a funkcjonariusze nie założyli nawet podsłuchu. Ani na początku, gdy zawiadomiliśmy o porwaniu, ani potem, jak jeździliśmy z okupem, nie dali nam żadnego instruktażu" - mówiła. Zaprzeczyła zarazem, by między jej rodziną a policją nie było współpracy - jak, jej zdaniem, utrzymują funkcjonariusze.
"Przez trzy dni nie współpracowaliśmy, a oni pod to podciągają pięć lat. Trzy dni! Tak się nie robi" - dodała. Wyjaśniła, że rodzina wielokrotnie przypuszczała, że do porywaczy docierają przecieki z ustaleń dotyczących np. przygotowań do przekazania okupu. "Dlatego jeden raz powiedzieliśmy policji, że przez trzy dni chcemy działać na własną rękę i nie współpracujemy - aby wykluczyć te podejrzenia. A teraz się mówi, że my nie chcieliśmy współpracować przez pięć czy sześć lat" - powiedziała Danuta Olewnik.
Wcześniej opowiadała, jak wielokrotnie ona, a także członkowie rodziny czy znajomi jeździli na żądanie porywaczy z okupem, który nie był jednak podejmowany. Podkreśliła, że porywacze dowiedzieli się np., że rodzina przygotowała skserowane banknoty - wówczas kazali zawrócić jadących z tym okupem na wyznaczone miejsce.
Kobieta opisała, jak doszło do przekazania okupu porywaczom 24 lipca 2003 r. Dodała, że wiele razy wcześniej kazano jej jeździć w różne miejsca z pieniędzmi, ale nie były one podejmowane. 24 lipca to święto policji, ale - jak się okazało - funkcjonariusze nie kontrolowali należycie ani telefonu Danuty Olewnik, ani ich samochodu, ani nawet nie zabezpieczyli śladów w miejscu, gdzie z samochodu wyrzucono pieniądze. "To niewyobrażalne zaniedbania" - mówił po posiedzeniu szef komisji Marek Biernacki (PO).
Czytaj dalej >>>
Według D. Olewnik, 24 lipca 2003 r. po telefonie od porywaczy razem z mężem ruszyła samochodem i jechała zgodnie z instrukcjami: z Drobina do Płońska, do Warszawy, na trasę AK, gdzie kazano jej wyrzucić torbę z okupem. "Policja jechała za nami. Nie mieli podsłuchu na telefonie porywaczy ani naszym. To mąż do nich dzwonił i przekazywał, co porywacze mówili nam. Gdy wyrzuciliśmy torbę z pieniędzmi przez okno, policja tego nie widziała. Potem nas podejrzewali, że przejęliśmy te pieniądze" - mówiła.
Biernacki dopytywał D. Olewnik, czemu dwaj policjanci z grupy badającej sprawę trzy dni po przekazaniu okupu pojechali do Berlina, gdzie - jak zeznawali - mieli odnaleźć Krzysztofa. Świadek zadeklarowała, że o swoich przypuszczeniach powie na zamkniętym przesłuchaniu. Przytoczyła zarazem, jak kilkakrotnie przesłuchujący ją policjant pytał o te pieniądze. Pytał też, czemu siostra Krzysztofa nie nagrała właśnie tej 8-minutowej rozmowy z porywaczami, w której kazali oni wyrzucić okup. "Nie chciał zrozumieć, gdy tłumaczyłam, że w telefonie miałam możliwość nagrania tylko 3 minut rozmowy, które zresztą przekazałam" - zeznała.
"Policjanci bezmyślnie jechali za nami. Gdyby mieli podsłuch, wiedzieliby, że nie powinni tak jechać, jechaliby przed nami i mogliby zatrzymać sprawców" - oceniła Danuta Olewnik. Największy żal do policji ma ona za to, że funkcjonariusze nie pojechali nawet na miejsce wyrzucenia pieniędzy, by zabezpieczyć ślady. "Potem dowiedziałam się, że nadzorujący rzekomo tego dnia całą operację zabezpieczenia okupu policjant Remigiusz M., gdy do niego dzwoniłam, był w swoim domu" - powiedziała.
Przyznała ona, że jej i męża wersja tych zdarzeń różni się od tej podawanej przez policjantów, ale ich konfrontacja jest niemożliwa, bo miało się na to nie zgodzić MSWiA. "W piśmie do prokuratury powołano się na +dobro policji+" - powiedział pełnomocnik kobiety, mec. Bogdan Borkowski. Szef komisji Marek Biernacki (PO) zapewnił, że komisja będzie interweniować w sprawie. Według eksperta komisji Jerzego Stańczyka, może chodzić jedynie o zapewnienie tym policjantom ochrony ich danych i wizerunków, bo są to "policjanci niejawni".
Siostra Krzysztofa Olewnika przypomniała, że w styczniu lub lutym 2003 r. - gdy jej brat jeszcze żył - do firmy ich ojca trafił odręcznie napisany anonim. Nieujawniony do dziś autor listu pisał, że "dotarło do jego uszu", że Krzysztofowi grozi niebezpieczeństwo, że jest przetrzymywany w pobliżu Nowego Dworu Maz., że może zginąć i że ze sprawą ma coś wspólnego Ireneusz P., "Bokser" (skazany potem za udział w porwaniu - PAP) i Robert Pazik (skazany na dożywocie za zabójstwo; powiesił się w więzieniu po wyroku - PAP). "Te nazwiska są w Drobinie znane od dawna jako przestępców" - powiedziała.
"Natychmiast zawiadomiliśmy policję o tym liście i na własną rękę jeździliśmy po okolicach Nowego Dworu, po lasach, polach i wsiach. Policja powiedziała mi jednak, że ten anonim to bzdura, że Pazik i K. absolutnie nie mają z tym nic wspólnego, są cały czas podsłuchiwani. Do dziś mam do siebie żal, że im uwierzyłam, że przestaliśmy jeździć do Nowego Dworu. Może natrafilibyśmy na jakiś ślad" - mówiła.
Jej zdaniem, porywacze brata wiedzieli o wszystkim, co się dzieje w domu porwanego, m.in. o szczegółach ustaleń poczynionych przez rodzinę. Na dowód przytoczyła pewne zdarzenie. W domu była tylko rodzina, jeden pracownik detektywa Rutkowskiego oraz przyjaciel rodziny Jacek Krupiński z żoną (dziś ma zarzut w związku ze sprawą). Wtedy zadzwonili porywacze, odtwarzając nagrany głos Krzysztofa Olewnika z poleceniem, aby żona Krupińskiego i jeszcze jedna osoba pojechali w określone miejsce z okupem.
"Zaproponowałam wtedy, że to ja się przebiorę za żonę Jacka i pojadę tam. Po kilkunastu minutach był kolejny telefon z komunikatem: <tylko żadnych przebierańców>. Albo ktoś im mówił, albo mieliśmy podsłuch" - oceniła Danuta Olewnik. Jest ona przekonana, że nie wykryto jeszcze wszystkich sprawców tej zbrodni. O szczegółach ma mówić na zamkniętym posiedzeniu komisji śledczej.