W wysłanym na jesieni ubiegłego roku piśmie pracownicy ośrodków mówią wprost: luka prawna może prowadzić do patologii. "Osoby, które zgodnie z prawem poddają się procedurze kwalifikacji w ośrodkach adopcyjno-opiekuńczych, istotnie narażone są na duże szkody emocjonalne, wynikające z faktu, iż wobec dziecka, dla którego dobra uzyskali dobór i wobec którego złożyli wniosek o przysposobienie, może do sądu niezależnie wpłynąć konkurencyjny wniosek przypadkowej rodziny, która powzięła informację o dziecku w sposób nielegalny (np. ze szpitala)". List kończy się prośbą o pilne rozwiązanie problemu. Do dziś nie zmieniło się jednak nic. "Teoretycznie można nie zasięgać opinii ośrodków adopcyjnych co do przyszłych rodziców" - przyznaje krakowski sędzia Waldemar Żurek.
Czym to grozi? We wczorajszym DGP opisaliśmy przypadek małej Dominiki, o której adopcję starają się dwa małżeństwa. Dwa różne sądy przyjęły ich wnioski o przysposobienie dziewczynki. Jedna z rodzin przeszła dwuletnie szkolenia w ośrodku adopcyjnym, druga nawet ich nie rozpoczęła. "Mamy lukę prawną. Trzeba ją pilnie rozwiązać" - mówi Bernardetta Strąk, szefowa ośrodka dla porzuconych noworodków w Częstochowie, w który mieszka mała Dominika.
Inni dyrektorzy ośrodków mają identyczne zdanie. "Podejmując decyzję o adopcji, sędzia musi brać pod uwagę opinię ośrodka adopcyjnego. To jest dla dziecka gwarancja, że trafi do ludzi, którzy stworzą mu dobry dom" - twierdzi Anna Biedzińska, dyrektor ośrodka adopcyjnego w Gdyni.
Problemu by nie było, gdyby istniała sieć informatyczna obejmująca wszystkie sądy. "Każdy sędzia mógłby sprawdzić w internecie sytuację tego dziecka i do podobnej sytuacji z pewnością by nie doszło" - przekonuje Wojciech Małek, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie.
O komentarz poprosiliśmy resort sprawiedliwości. Nie dostaliśmy odpowiedzi.