Ekspert lotnictwa, major Michał Fiszer, uznał w RMF FM, że najprawdopodobniej prezydencki samolot uderzył w ziemię o godzinie 8.41, wtedy, kiedy przestały pracować urządzenia pokładowe. Jednak dopuszcza też inną przyczynę.

Reklama

"Wyłączenie się energii elektrycznej mogłoby być taką przyczyną, ale o ile wiadomo, to podobno pierwsze uderzenie samolotu nastąpiło w słup wysokiego napięcia i elektrownia potwierdza tę godzinę. Ale to nieoficjalne informacje, które gdzieś tam zasłyszałem" - zastrzegł.

Wszystko powinny, według niego, wyjaśnić odczyty z czarnych skrzynek. "Rejestratory pokładowe mają niezależne, własne zasilanie i one powinny zarejestrować dokładnie godzinę zderzenia samolotu z ziemią" - mówił Fiszer w RMF FM.

A jak to się stało, że po uderzeniu w ziemię, tupolew nie zapalił się? "Jeżeli samolot uderzył skrzydłem w ziemię, a ono pękło - zbiorniki paliwa w samolocie są to integralne zbiorniki, czyli powierzchnię wewnętrzną skrzydła się wykorzystuje na gromadzenie paliwa. Z tego paliwa zrobił się <aerozol>. Wylało się ono wcześniej na drzewa a samolot spadł dalej, za paliwo i dlatego nie zapalił się" - wyjaśnił major Fiszer.

Reklama

Ekspert tłumaczył też, dlaczego samolot rozpadł się na kawałki. "Samolot to niestety nie czołg. To jest bardzo delikatna konstrukcja. Mocna konstrukcja samolotu jest bardzo delikatną konstrukcją w ogólnym rozumieniu. Samolot uderzając z prędkością 270 - 300 km w drzewa - proszę sobie wyobrazić jakby wyglądał każdy, nawet najsolidniejszy samochód osobowy, po zderzeniu z prędkością 270 km/h z drzewami" - odpowiedział.