"Rzeczpospolita" przypomina, że rosyjski kontroler lotów Paweł Pliusin mówił portalowi Life News, iż proponował załodze prezydenckiego samolotu udanie się na zapasowe lotnisko, bo "widział, że pogoda zaczynała się pogarszać". Nie stwierdził, że podał dokładne dane na temat warunków na lotnisku.

Tymczasem informacja o tym, czy dane na temat warunków pogodowych zostały przekazane i przyjęte przez kpt. Protasiuka jest kluczowa dla wyjaśnienia przyczyny kwietniowej katastrofy. Rozmówcy "Rzeczpospolitej" sugerują, że albo kapitan nie otrzymał precyzyjnego komunikatu od rosyjskiego kontrolera lotniska, że widoczność z powodu mgły jest mniejsza niż 500 m, albo go nie zrozumiał. Ich zdaniem w innym przypadku, zamiast podchodzić do lądowania, Protasiuk od razu poleciałby na inne lotnisko.

Bo nawet jeśli udałoby mu się wylądować, złamałby przepisy, za co grożą sankcje dyscyplinarne aż do skreślenia z listy personelu latającego, a nawet prokuratorskie zarzuty narażenia na niebezpieczeństwo wielu osób. "Na pewno miał tego świadomość i nie ryzykowałby. Nie wiadomo, co się właściwie działo na pokładzie. Trudno spekulować" - twierdzą rozmówcy "Rz" związani z wojskiem.

36-letni kpt. Arkadiusz Protasiuk (ponad 3,5 tys. godzin w powietrzu), pilot klasy mistrzowskiej, który był dowódcą załogi prezydenckiego samolotu, był jednym z najlepszych pilotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Ale nawet on nie miał uprawnień, by lądować przy takiej widoczności, jaka panowała w Smoleńsku - ustaliła "Rz".





Reklama