"Fakt" rozmawiał z rosyjskim prokuratorem Aleksandrem Bastrykinem, który słyszał zapis czarnej skrzynki, rejestrującej rozmowy w kokpicie pilotów z ostatnich 30 minut tragicznego lotu.
To, co opowiedział, potwierdza wstępne ustalenia śledczych, że załoga prezydenckiego tupolewa nie miała żadnych kłopotów technicznych i nie orientowała się, że leci za nisko, aż do chwili, gdy z kabiny zobaczyła las i ziemię - pisze "Fakt".
Gazeta pisze, że tuż przed śmiercią piloci wydając komendy wykrzykiwali do siebie słowa: "Ustawienie" oraz "Wysokość". Zapytania o te parametry - według relacji rosyjskiego prokuratora - mieszały się z odpowiedziami. Ktoś wykrzyczał jakieś liczby, padały chaotyczne zdania.
"Trudno było cokolwiek zrozumieć, słychać było tylko krzyki" - powiedział "Faktowi" prokurator. "I wtedy usłyszałem wyraźne, przerażające okrzyki: Jezu, Jezu!. I było po wszystkim. I koniec, tyle. Tylko tyle..." - dodał.
Prokurator zapamiętał też, że w pewnej chwili, jakieś kilkanaście minut przed katastrofą, piloci zaczęli żartować czy nawet się śmiać. "Mówią o jakimś spotkaniu. Pytają: Czy przyjdziecie, czy będzie czyjaś żona. Pamiętam, że jeden z nich zapytał: Czy przyjdziecie z rodziną?".
Załoga prezydenckiego Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem, miała świadomość, co się dzieje. Przerażenie nie trwało jednak długo. To były sekundy, bo jeszcze kilka minut wcześniej w kokpicie rozbrzmiewał śmiech, a piloci umawiali się na rodzinne spotkania.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama