Nadal nie wiadomo, gdzie są eksmitowane zakonnice. Z naszych informacji wynikało, że planowały przenieść się do Rejowca Fabrycznego. Tam znajdują się dwa opuszczone mieszkania należące do byłych betanek. Ich przyjazd zapowiedział telefon do krewnej jednej z nich. W piątek jednak zmieniły plany.

Reklama

"Zadzwoniły i powiedziały, że nie przyjadą, że znalazły już miejsce, że wszystkie są razem i jest im dobrze" - mówi kobieta, prosząc o anonimowość.

Rodziny, które od półtora roku nie miały kontaktu z córkami, są załamane. "W czasie eksmisji nie mogłam nawet porozmawiać z córką, chciałam ją przytulić, ale ona potraktowała mnie jak obcego człowieka. Recytowała wyuczoną formułkę, że teraz świat dowie się całej prawdy o ich misji" - mówi zapłakana matka 21-letniej byłej betanki. "Młodsze jak mantrę powtarzały, że ich prawdziwa rodzina jest wśród zakonnic, a starsze siostry broniły nam dostępu do nich. Powinno się je rozdzielić" - żali się inna matka".

Rzeczywiście, zdaniem ekspertów to jeden z największych błędów, jaki popełniono podczas eksmisji. "Liczyłem, że po opuszczeniu klasztoru uda się rozdzielić grupę. Teraz scenariusz jest jeden: byłe siostry jeszcze bardziej się zwiążą. Powiedzą sobie: przeżyłyśmy chwilę próby, zwyciężyłyśmy ze złem i zaczną działalność misyjną" - ostrzega Dariusz Pietrek, koordynator ze Śląskiego Centrum Informacji o Sektach i Grupach Psychomanipulacyjnych.

Reklama

Czy to oznacza werbowanie innych kobiet do sekty? Eksperci ostrzegają, że to prawdopodobny scenariusz. Na pierwszy ogień pójdą krewni znajomi i sympatycy. Potem macki sekty mogą objąć osoby zupełnie obce.

Czy nie ma żadnych narzędzi prawnych, by temu przeciwdziałać? Prokuratura wprawdzie bada relacje wewnątrz grupy byłych betanek, jednak nie ma w ręku konkretnego przykładu złamania prawa.

"Sama przynależność do sekty nie czyni z takiej osoby przestępcy" - wyjaśnia DZIENNIKOWI Ewa Piotrowska z prokuratury Apelacyjnej w Lublinie. "A betanki są pełnoletnie i mogą odmawiać powrotu do domu. Jeśli natomiast ktoś, np. rodzic, siłą zabrałby córkę, to sam popełniłby przestępstwo" - dodaje Piotrowska.

Reklama

Eksperci również ostrzegają przed taki postępowaniem. "Wyrwanie z sekty wbrew woli może skończyć się załamaniem psychicznym, a przynajmniej ponowną ucieczką" - mówi Pietrek.

Rodzice mogą jednak złożyć do sądu cywilnego wniosek o ubezwłasnowolnienie. Taka procedura jest jednak długotrwała. Sąd musiałby przesłuchać byłą betankę, powołać biegłych, potem poddałby dziewczynę obserwacji psychiatrycznej.

"Ale to wyjątkowo trudne" - mówi Dariusz Pietrek. "Musiałoby się bowiem udowodnić, że taka kobieta nie ma zdolności do samodzielnego pokierowania swoim postępowaniem, a jej zachowanie zagraża zdrowiu albo życiu jej lub innych osób" - tłumaczy. Rodzice jednak nie zamierzają się poddać. "Będziemy wszelkimi sposobami walczyć o uratowanie naszego dziecka" - mówią z determinacją.



"Uciekłam z sekty. Do dziś boję się ich zemsty"

DZIENNIK rozmawiał z kobietą, która 13 lat temu została zwerbowana do sekty "Rodzina". Najpierw przez cztery miesiące była urabiana przez członków wspólnoty, później, już jako nowicjuszka, zamieszkała z nimi. Po trzech miesiącach, gdy zaczęto zmuszać ją do prostytucji, uciekła.

Magdalena Janczewska: Jak trafiła pani do sekty?
Ewa*: W wakacje wybrałam się na festiwal teatrów plenerowych do innego miasta. Tam podeszła do mnie dziewczyna - Lea, i spytała się, czy może mi towarzyszyć, bo wyglądam na smutną. Dużo rozmawiałyśmy, interesowała się moimi problemami. Opowiedziała, że zna grupę wspaniałych ludzi, którzy kiedyś bardzo jej pomogli. Zaproponowała, żebym ich poznała. I tak trafiłam do domu, w którym mieszkała "Rodzina".

Nie bała się pani odwiedzić obcych ludzi?
Lea emanowała taką aurą dobroci, że nie spodziewałam się z jej strony niczego złego. A jej znajomi potraktowali mnie jak członka rodziny. Wtedy pomyślałam, że właśnie w takim miejscu chciałabym zamieszkać. Lea bardzo szybko stała się kimś ważnym w moim życiu, zawsze była gotowa mnie wysłuchać, doradzić. Rozmawiałyśmy o Bogu i zbawieniu.







Wtedy pierwszy raz przeczytałam listy proroka Mo (guru sekty Dawid Berg, przybrał imię Mojżesz Dawid i nazwał się drugim Jezusem - przyp. red.), które były nazywane kontynuacją Pisma Świętego. Coraz częściej zaczęłam się łapać na tym, że myślę, że moje życie jest bezsensowne i puste. Po kilku miesiącach zamieszkałam z Leą i "Rodziną". Oficjalnie zrzekłam się krewnych, przybrałam nowe imię. Musiałam podpisać zobowiązanie, że przyrzekam oddać wszelkie swoje nieruchomości i dobra materialne.

Co panią tak ujęło, że przekreśliła całe dotychczasowe życie?
Ten dom wydawał się przepełniony wiarą, Chrystusem i miłością, wszyscy się do siebie uśmiechali, służyli wsparciem. Było schludnie, czysto, każdy miał swoją pracę i określone zadanie do wykonania. To życie było dla mnie takie sielskie i proste. Byłam wtedy złakniona takiego spokoju. Rozstałam się z narzeczonym, miałam problemy w pracy. Moja mama po śmierci ojczyma przeprowadziła się do swojej siostry za granicę. Czułam się porzucona i samotna.

Na czym opierała się wasza wiara?
Wierzyłam, że niedługo światem zawładnie Antychryst, że wszyscy mamy wszczepione specjalne chipy sterowane przez jeden komputer. Ale Chrystus zstąpi znowu na ziemię, by nas wyratować. Wtedy wszyscy zbawieni udadzą się z Chrystusem na ucztę, a potem zamieszkają w wielkiej, złotej piramidzie, która jest symbolem nieba.

Brzmi wręcz groteskowo...
Ta wiedza była odpowiednio dozowana. Manipulowano cytatami z Pisma Świętego, tak aby uwiarygodnić teorię o czekającej nas walce z armią szatana. Podsycano nasze poczucie lęku, w każdej chwili spodziewałam się końca świata i prześladowań. Tylko "Rodzina" dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Nie potrafiłam już żyć samodzielnie. A wszyscy spoza naszego kręgu byli traktowani jak wysłannicy szatana.

Jak wygląda dzień w sekcie?
Pobudka, potem wspólna trzygodzinna modlitwa i skromny posiłek. Następnie rozchodziliśmy się do swoich obowiązków. O tym, co kto robi, decydowała kobieta, która była namiestnikiem proroka. Część jechała do miasta rozdawać ulotki. Niektórzy szukali sponsorów dla sekty albo żebrali. Inni pracowali w domu, ogrodzie. Po południu były wykłady, czytaliśmy listy naszego guru i medytowaliśmy. Nie mieliśmy czasu na nic innego. Musiałam być bezwzględnie posłuszna. Objęto mnie systemem kar. Nie miałam własnych pieniędzy, wszystkim się dzieliliśmy, nawet rzeczami osobistymi. A potem dowiedziałam się, że kupczyło się własnym ciałem.

Dochodziło do prostytucji?
To była jedna z form zarobkowania. Kobiety wychodziły na ulicę, traktowano to jak misję. Nasz guru głosił, że szatan boi się seksu i dlatego musimy tak nawracać ludzi.

Jak udało się pani wyrwać z tej matni?

Po dwóch miesiącach, gdy skończył się mój okres ochronny, zaczęli mnie zupełnie inaczej traktować. Chyba myśleli, że udało im się całkowite pranie mózgu. A mnie ogarnęły wątpliwości, no i pojawił się problem seksu. Coraz częściej słyszałam, że powinnam się całkowicie otworzyć, że będzie to dowód zaufania i świadectwo naszej bliskości. Mówili, że moim zadaniem misyjnym jest ofiarowanie seksu, aby pokazać olbrzymią miłość Boga. Pewnej nocy byłam świadkiem grupowej orgii. Zszokowana uciekłam do babci. Poszłam na terapię i wyprowadziłam się za granicę.

Nie szukano pani?
Przez ponad rok moi krewni byli nachodzeni przez członków sekty, zdarzały się głuche telefony, listy z groźbami. Choć minęło już ponad 10 lat, nadal boję się, że mnie znajdą i się zemszczą.




















*Ewa (imię zostało zmienione) ma 35 lat