Prokuratorzy, którzy przesłuchali betanki już jakiś czas temu, nie chcieli zdradzić, gdzie mieszkają kobiety. Jednak DZIENNIK odnalazł zbuntowane zakonnice w Wyszkowie. Taką informację podała też TVN24.

Już wcześniej śledczy uspokajali, że kobiety nie są nigdzie uwięzione. "Swobodnie poruszają się po domu, w którym przebywają, i miejscowości, w której się znajdują, kontaktują się z rodzinami. Niektóre byłe siostry dorywczo pracują, nie chodzą w habitach" - opowiadał szef Prokuratury Okręgowej w Lublinie Andrzej Lepieszko

Reklama

Lepieszko dodał, że byłe zakonnice zgodziły się z nim rozmawiać dopiero po trudnych negocjacjach. Zeznały, że w klasztorze w Kazimierzu Dolnym mieszkały z własnej woli i nikt ich nie krzywdził. Prokuratura chce m.in. zbadać, czy za klasztornym murem betanki były namawiane do samobójstwa. Media donosiły też, że ksiądz mieszkający w klasztorze mógł molestować zakonnice.

Wśród betanek prokuratorzy spotkali też sześć kobiet, dotąd uznawanych za zaginione. Martwiły się o nie ich rodziny, które po ewakuacji klasztoru nie dostały od zakonnic żadnego znaku życia.

W październiku ubiegłego roku z klasztoru w Kazimierzu Dolnym komornik w asyście policji eksmitował ponad 60 zbuntowanych zakonnic. Konflikt w zakonie trwał kilka lat i miał związek z działalnością byłej przełożonej betanek. Kościołowi nie podobały się jej decyzje i opowieści o objawieniach. Zakonnice murem stanęły za przełożoną. Dlatego Kościół wyrzucił je z zakonu i kazał opuścić klasztor.

***

DZIENNIKOWI udało się dotrzeć do 55-letniego biznesmena, właściciela przychodni, który od pół roku pomagał byłym betankom. Mężczyzna zapewnia, że siostry już u niego nie mieszkają. Zgodził się opowiedzieć nam swoją historię spotkania z zakonnicami z Kazimierza. Prosił jednak, by nie podawać jego nazwiska. Twierdzi, że "zrobił coś dobrego", i uważa, że nie należy się z tym afiszować.

Reklama

W jaki sposób zakonnice trafiły do pana?

K.F.: Dzięki Opatrzności Bożej.

Jakieś konkrety?

Mam kogoś bliskiego w Lublinie. Ta osoba znała siostry i mniej więcej miesiąc po eksmisji poprosiła mnie o pomoc dla matki Ligockiej i pozostałych dziewczyn. Zgodziłem się.

Znał pan wcześniej Jadwigę Ligocką?

Nie. Poznaliśmy się dopiero wtedy.

Jak może pan scharakteryzować osobę, która uważana bywa niemal za przywódczynię nowej sekty?

To zwykła skromna osoba. Tylko miała swoje zdanie i swój autorytet. To przecież nie przypadek, że tyle dziewczyn za nią idzie. Powiem tak: każdy z nas miewa jakieś sny. Ona miała odwagę o nich opowiedzieć.

A więc teraz przyznaje, że objawienia były tylko snami?

Nigdy nie mówiła nic o żadnych objawieniach. Ona teraz tylko modli się, żeby dziewczyny wróciły do Kościoła. I to wszystko jest na dobrej drodze.

Mówi pan tak, jakby jej samej już prawie nie było.

Z tego, co wiem, to końcówka tej kobiety. Jej wnętrze jest zjedzone przez raka. Cierpi, ale jest pogodzona ze wszystkim. Wie, że było to dla niej zaplanowane.

Wróćmy do pana. Piętro przychodni to dobre miejsce na ukrycie ponad 50 kobiet?

One żyły tam w miarę normalnie. Wychodziły na zewnątrz w grupkach. Po 4 – 5 osób. Odwiedzały je rodziny, przywoziły im jedzenie.

Na czym polegały dorywcze prace, którymi miały się zajmować według prokuratury?

Mam stadninę koni. Zabierałem je tam, żeby trochę odetchnęły od tego życia jak za Hitlera. Pomagały przy czyszczeniu koni. To wspaniałe, pracowite i mądre osoby. To dzieci, one są w wieku mojej córki. Płakałem, kiedy odjeżdżały.

Odjeżdżały?

Dwa tygodnie temu. Zaraz po tym, jak przesłuchał je prokurator. Było do przewidzenia, że zaraz zacznie się tu robić ruch.

Gdzie są teraz?

Pod opieką Kościoła. Mieszkają w przykościelnym domu, mają przydzielonego kapłana i są pod nadzorem biskupów.

W diecezji łomżyńskiej?

Nie powiem.

Matka Ligocka jest razem z nimi?

Nie. Jest w innym miejscu. One są daleko od świata, a ona musi być pod stałą opieką lekarza. Z tego samego powodu nie mieszkała z nimi nad przychodnią, odwiedzała je tylko czasami.

A ksiądz Roman Komaryczko, który był ich przewodnikiem duchowym?

Ja nigdy go nie widziałem. Podobno były z nim problemy, ale wiem, że teraz też wraca do Kościoła.

Czy siostry chcą wrócić do Kazimierza Dolnego?

A po co? Przecież stamtąd je wygnano.

Będą znów betankami?

Nie mnie o tym mówić. Ja za mały jestem i nie znam się na kościelnych procedurach.

Mówi pan, że jest pan wierzący. Nie bał się pan przyjąć buntowniczek?

Od razu, pierwszego dnia pojechałem do biskupa i zapytałem, czy można im pomóc. Odpowiedział: można i trzeba. Kiedy stąd odchodziły, biskup uścisnął mi dłoń i powiedział: rozkaz wykonany.

Czy kontaktowały się z panem od momentu, gdy odjechały?

Zadzwoniły i podziękowały za wszystko. Teraz pozostaje mi już tylko modlić się za nie.