Tarnów, 22 marca 2006 roku. Temperatura ledwie przekracza granicę 0 st. Celsjusza, pada mokry, lepki śnieg. W centrum miasta siedzi kobieta z małą dziewczynką. Przed nimi kartonik: "Zbieram na nerkę dla mojego dziecka". Od kilku dni żebraczkę obserwuje mieszkanka Tarnowa, która w pobliskim McDonaldzie umawia się z instruktorem prawa jazdy. Dziewczynka bardzo źle wygląda, jest przemarznięta. Nie może znieść tego widoku - sama jest matką. Dzwoni po straż miejską i zgadza się złożyć zeznania. Kiedy przyjeżdżają strażnicy, okazuje się, że zatrzymana Ukrainka Jana M. nie jest matką dziecka. Twierdzi że, dziewczynkę... pożyczyła.

Reklama

"Została ukarana grzywną za wykorzystywanie dziecka do żebrania i tego samego dnia wyjechała na Ukrainę" - wspomina strażnik z Tarnowa, który zajmował się sprawą. Mała wprost z ulicy trafiła do domu dziecka - zawszona, brudna i głodna. Przerażeniem reagowała na język rosyjski. W sprawę włączyła się policja. Tak zaczęło się śledztwo w sprawie okrutnego gangu handlarzy ludźmi zorganizowanego przez dwóch Mołdawian.

W tym czasie matka Nastii, Ludmiła B. z Ukrainy, nie miała jeszcze najmniejszego pojęcia, że jej dziecko zabrała policja. Była w Krakowie i żebrała ze starszą córką, sześcioletnią Alą. Z akt śledztwa wynika, że dramat Ludmiły i jej dwóch córek zaczął się w czerwcu 2005 roku. Wtedy do jej małej wsi w okręgu żytomierskim przyjechał Nicoale I. ps. Kola.

"W Polsce można dobrze zarobić. 150 dolarów miesięcznie. Praca jest prosta, opieka nad starszymi ludźmi" - zachęcał. Ludmiła nie zastanawiała się ani chwili, na Ukrainie nie miała szans na pracę. Kilka tygodni później razem z córkami była już w Polsce, w Łodzi. Tam przejęła je żona Koli, Ludmiła I. ps. Mina, i ulokowała w hotelu. Po nocy spędzonej we trójkę na jednym łóżku, z dziesięcioma innymi kobietami w pokoju, Mina rano wręczyła jej kartonik z napisem "Zbieram na operację dla mojego dziecka" i kazała razem z Alą iść na ulicę.

Reklama

Dla Ludmiły to był szok. "Nie będę żebrać!" - relacjonowała śledczym swoją kłótnię z Miną. "Masz dług. Kola załatwił ci wizę, dokumenty. Wyłóż 2 tys. zł, a ja odwiozę cię do domu" - miała odpowiedzieć Mina. "A jak się nie będziecie starać, to przyjdzie Kola i was pobije" - dodała.

Chwilę potem Ludmiła i Ala stały pod jednym z łódzkich kościołów. Dziennie przynosiły od 180 do 800 zł. Wszystko zabierała Mina. Któregoś dnia zjawił się Kola: "Jeszcze nie spłaciłaś długu" - oznajmił i zawiózł Ludmiłę z Alą do Tarnowa. Nie pozwolił zabrać Nastii. Kiedy kobieta protestowała, szybko ją uciszył: "Na Ukrainę nie masz co wracać. Mam przekupionych policjantów. W razie czego nikt cię nie znajdzie" - mówił. Ludmiła powiedziała potem policjantom: "Odebrałam to jak groźbę śmierci".

Jeździła potem do Radomia i Torunia. Sama wynajmowała hotele, a pieniądze wysyłała Minie. Nie wiedziała, że jej druga córka jest używana do żebrania przez inną ofiarę gangu - Janę M. Kiedy przyjechała do Łodzi, do Nastii, zobaczyła, że mała jest zastraszona, ma ogolone włosy, siniaki na głowie i nóżkach. - Spadła z szafy - wytłumaczyła Mina i kazała jechać Ludmile do Krakowa. Tam dotrwała do marca ubiegłego roku. Wtedy dowiedziała się od innej Ukrainki, także ofiary gangu, że Nastię zabrała policja. Ale przez kolejne miesiące Mina i Kola zwodzili Ludmiłę, że "wszystko załatwią".

Reklama

I tak to trwało do października ubiegłego roku. W tym czasie Ludmiła ze starszą córką mieszkały w hotelu w Płocku. 6-letnia Ala czasem przychodziła do kuchni i prosiła właścicielkę o jedzenie. Pewnego dnia poprosiła o coś więcej: - Moja siostra jest w domu dziecka. Pomóżcie, żebyśmy mogły wrócić z mamą i Nastią na Ukrainę. W Polsce miały być czekoladki, pieniążki i ładne ubranka, a nie ma nic. Kola nie jest dobry i bił Nastię - opowiedziała zszokowanej kobiecie. Hotelarka postanowiła pomóc Ukrainkom i skontaktowała się z policją. Ludmiła z córką trafiły do schroniska dla matek z dziećmi pod Rzeszowem. Odzyskała drugą córkę i złożyła zeznania przeciw swoim oprawcom. W maju tego roku wróciła razem z dziećmi do domu, na Ukrainę.

Czy jej los uległ poprawie? Wątpliwe. W październiku przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie zmierzał ku końcowi proces przeciwko Koli i jego wspólniczkom. Na ostatniej rozprawie Ludmiła wysłała do sądu oświadczenie, w którym odwołała wszystko, co zeznała w śledztwie: "Nie podtrzymuję moich wcześniejszych zeznań. Składałam je pod presja, bo bałam się, że nie odzyskam córki z domu dziecka. W rzeczywistości nikt mnie do niczego nie zmuszał. Nastię oddałam dobrowolnie, nikomu nie oddawałam żadnych pieniędzy". A gdyby to nie wystarczyło, dodała na koniec prośbę dotyczącą Koli: "Proszę go wypuścić".