Rzecznik przyznał wczoraj, że będzie domagał się zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Do tej pory kobiety przechodziły na emeryturę w wieku 60 lat, natomiast mężczyźni - 5 lat później.

"Chodzi o to, aby kobiety nie były dyskryminowane, bo mając ten rzekomy przywilej odchodzenia na wcześniejszą emeryturę, osiągają znacznie mniejszą emeryturę" - tłumaczył Kochanowski w "Sygnałach Dnia" Polskiego Radia. Zaznaczył przy tym, że chodzi mu o to, aby Polki nie musiały pracować tak samo długo jak mężczyźni i mogły nadal korzystać z przywileju wcześniejszego odejścia na emeryturę. Dłuższy o 5 lat staż pracy nie byłby więc obligatoryjny, ale zależał wyłącznie od decyzji kobiety.

Reklama

To bardzo ważna zmiana, bo obecne przepisy emerytalne (wprowadzone w 1999 r.) uzależniają wysokość świadczenia od długości okresu składkowego. W przypadku kobiet jest on zwykle znacznie krótszy niż u mężczyzn. Urlopy macierzyńskie oraz wychowawcze nie są bowiem zaliczane do emerytury.

W efekcie kobiety przechodząc 5 lat wcześniej na emeryturę, otrzymują zaledwie połowę tej sumy, co mężczyźni. Z obliczeń Ministerstwa Gospodarki wynika natomiast, że jeśli pracowałyby tyle samo, ich świadczenia wynosiłyby zamiast obecnych 48 proc. ostatnich zarobków aż 86 proc.

Reklama

Argumenty te przekonują część kobiet. "Polki uważały, że wcześniejsze przechodzenie na emeryturę jest rekompensatą za drugi, niepłatny etat w domu. Tymczasem nikt im nie powiedział wprost, że za ten przywilej będą musiały słono zapłacić" - mówi DZIENNIKOWI prosto z mostu Kinga Lohmann, szefowa feministycznej koalicji "Karat".

Wtóruje jej Joanna Kluzik-Rostkowska (PiS), była minister pracy, a obecnie wiceprzewodnicząca sejmowej komisji polityki społecznej i rodzinnej. Również ona nosiła się z pomysłem wprowadzenia dłuższego zatrudnienia dla kobiet. W jej wersji zmiany nie byłyby jednak radykalne, ale stopniowe. - Dla Polaków rodzina jest świętością. Nie ma przyzwolenia społecznego na to, by kobiety pracowały tyle samo, co mężczyźni - przypomina minister. Obyczaje te wkrótce będziemy musieli zmienić. Inaczej grozi nam katastrofa budżetowa.

"Zrównywanie wieku emerytalnego jest konieczne. Wprowadza je cała Unia. Realia są takie, że musimy myśleć wyłącznie w kategoriach ekonomicznych" - wykłada kawę na ławę Arkadiusz Liwiński (PO) z sejmowej komisji infrastruktury.

Reklama

Eksperci przyznają, że zmiany te nie mogą odbywać się gwałtownie. "Powinniśmy dojść do tego w ciągu co najmniej 10 lat. Co 2 lata staż pracy kobiet wydłużałby się o pół roku" - proponuje ekonomista Ryszard Bugaj.

Adam Sadowski z Centrum im. Adama Smitha jest natomiast zdania, że sztywne narzucanie Polkom, ile mają pracować na swoją emeryturę, jest błędem. "Obniżenie im wieku emerytalnego spowoduje katastrofalne skutki demograficzne" - alarmuje Sadowski i radzi, aby zmienić system, tak by kobiety same decydowały, kiedy chcą przejść na emeryturę i ile jej dostaną.

"Niczego nie wprowadzimy na siłę" - uspokaja Bożena Diably, rzecznik prasowy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, i dodaje: "Jeśli kobiety będą chciały pracować na wyższe emerytury dłużej, to im to umożliwimy, ale nie będą w żaden sposób do tego przymuszane".