"Szliśmy z żoną przez miasto, a ludzie spoglądali na mnie tak dziwnie" - żali się pan Stanisław. "Drżałem z zimna, było mi tak przykro..." - opowiada. "Potraktowali nas jak śmieci" - dodaje jego żona, Halina.
Nie jakość leczenia, brak pieniędzy czy niedoinwestowane, ciasne szpitale są największą bolączką polskiej służby zdrowia. Jej największym grzechem jest bezmyślność, rutyna i biurokracja, która najbardziej poniża pacjentów. Tak jakby mieli odczuć, że są niczym - ostro komentuje całe wydarzenie "Fakt".
I nic dziwnego, bo pan Stanisław jest inwalidą wojennym. Cierpi na wiele chorób - ma problemy z sercem i innymi narządami, słabo widzi i ledwo chodzi. Każde wyjście z domu to dla niego prawdziwa wyprawa połączona z bólem - pisze "Fakt".
Dwa tygodnie temu 80-latek poczuł tak potworny ból w podbrzuszu, że trafił na oddział urologii Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im. J. Śniadeckiego w Białymstoku. Diagnoza: polipy w jelitach. Konieczna była operacja. Udała się. Po kilku dniach miał wrócić do domu - pisze "Fakt". W środę, przed Bożym Ciałem, lekarz stwierdził, że chciałby go jeszcze dzień zatrzymać na obserwacji. Pan Stanisław miał wrócić do domu w czwartek. W Boże Ciało o umówionej godzinie przyszła żona. Ale okazało się, że to nie takie proste opuścić szpital.
"Od pielęgniarki usłyszałam, że nie wydadzą ubrań męża, bo jest święto i nie ma nikogo, kto mógłby to zrobić. Myślałam, że to żart. Na dworze było kilka stopni, a oni zostawili go w samej piżamie i kazali wracać do domu. To jakiś koszmar!" - mówi "Faktowi" pani Halina. Szukała pomocy u innych pracowników szpitala, ale nikt nie chciał wydać ubrań męża.
"Przecież to zajęłoby kilka sekund. Jak można tak traktować pacjenta?" - denerwuje się pan Stanisław. "Powiedziano mi, że w święta ubrań nie wydają. Wypisali mnie ot tak, jak stałem i powiedzieli <do widzenia>" .
"Gdybym wiedziała, to bym przecież zabrała ubrania z domu" - dodaje jego żona. "Nie stać mnie na jeżdżenie taksówką. I tak nie wystarcza nam na leki".
Wzięła męża pod rękę i ostrożnie wyprowadziła. Przechodnie nie wierzyli własnym oczom, widząc, starszego mężczyznę w samej piżamie.
Tak państwo Niedźwieccy musieli przejść kilkaset metrów do postoju taksówek. Pojechali na swoje osiedle Dziesięciny na drugim końcu miasta. "Następnego dnia odebrałam ubranie. Nikt nas nawet nie przeprosił!" - wzdycha pani Halina.