"Szanowny Panie Ministrze, piszę do Pana z samego dna rozpaczy, z pozycji człowieka, któremu bez żadnej przyczyny, z pogwałceniem podstawowych zasad prawa i zdrowego rozsądku, odebrano godność, szacunek, przeszłość, teraźniejszość i wolność!" - zaczyna Sumliński list, który publikuje portal niezalezna.pl.
Wojciech Sumliński przypomina jeszcze raz swoje argumenty przeciwko aresztowaniu, o którym zdecydował w ubiegłym tygodniu sąd. Dziennikarz pisze, że postawiono mu zarzuty jedynie na podstawie zeznań jednego człowieka - byłego oficera WSI. Skąd to wie? Bo zgodnie z decyzją Trybunału Konstytucyjnego prokuratura była zmuszona do pokazania mu wszystkich dowodów, jakie zebrała w tej sprawie.
Dziennikarz jest podejrzany o płatną protekcję wobec żołnierza Wojskowych Służb Informacyjnych - obietnicę załatwienia mu za 200 tys. zł pozytywnej weryfikacji.
Sumliński pisze, że od kilku osób słyszał, iż padł ofiarą ABW. "Stają na głowie, bym trafił do aresztu, bo jest to dla nich jedyna szansa, by nie ujawnić czystej manipulacji byłych żołnierzy WSI i wyjść z tej sprawy z twarzą".
"Mimo wszystko wierzyłem w sprawiedliwość. Trudno mi opisać, co czułem, gdy dowiedziałem się o postanowieniu sądu i jego uzasadnieniu. Moi obrońcy powiedzieli, że czegoś podobnego nie widzieli w życiu" - pisze rozgoryczony. I dodaje, że ponad dwa miesiące był na wolności, więc nieuprawnione jest podejrzenie, że jeżeli nie trafi teraz do aresztu, będzie mataczył.
Wojciech Sumliński w ubiegły wtorek próbował podciąć sobie żyły w warszawskim kościele. Leży teraz w szpitalu. Według RMF, lekarze, którzy się nim opiekują, uważają, że w obecnym stanie nie może trafić do aresztu. Prokuratura czeka jednak na opinię biegłych psychiatrów.
Dziennikarza na oddziale pilnuje policja. Ale, jak mówią świadkowie, tylko... w dzień. Rodzina pyta więc: Po co ten cyrk?