Dlaczego w ciągu pół roku w Dzierżążnie zmarło więcej pacjentów, niż w całym zeszłym roku? Odpowiedź jest prosta: bo nie ma się nimi kto zajmować - pisze "Polska". Od stycznia z pracy zwolniła się ponad połowa pielęgniarek. W tej chwili na 76 pacjentów na dwóch oddziałach przypadają zaledwie dwie pielęgniarki, które dyżurują po dwanaście godzin. Pozostałe odeszły, bo miały zbyt małe pensje.
To zwykły skandal, bo w tym zakładzie leczniczo-opiekuńczym przebywają pacjenci wymagający szczególnie troskliwej opieki. Trafiają tam ludzie niepełnosprawni, po wylewach czy amputacjach. Tymczasem nie ma nawet kto ich zaprowadzić do toalet, dlatego mają zakładane pampersy - pisze "Polska".
"Można mówić o 50-procentowej nadumieralności" - mówi prof. Leszek Bieniaszewski z Akademii Medycznej w Gdańsku. Był on konsultantem medycznym w zakładzie w Dzierżążnie, ale nie mógł się pogodzić z panującą tam sytuacją i zrezygnował z tej funkcji.
Do wojewody pomorskiego wpłynęła skarga Danuty Ejsmont ze Słupska, której 75-letnia matka była na rehabilitacji w Dzierżążnie. "Mama jest po dwóch udarach, ale była w dobrym stanie higienicznym i umysłowym" - skarży się Danuta Ejsmont. "Po tygodniu w szpitalu była już w okropnym stanie: odleżyny, brak kontaktu, odwodniona i brudna. Miała nawet brud między palcami niesprawnej ręki. Ubrania nikt nie zmienił jej przez 13 dni" - opowiada wstrząsające rzeczy.
Gdańskie Centrum Rehabilitacji, która zarządza ośrodkiem koło Kartuz tłumaczy się, że z Narodowego Funduszu Zdrowia dostaje w tym roku o 40 procent mniej pieniędzy, niż w zeszłym. I dlatego nie może zatrudnić więcej pielęgniarek.