Sąsiedzi i znajomi mówią, że Mieczysław N. był nieobliczalny. "Do swojej żony, z którą od wielu lat nie mieszkał, przychodził się kąpać. Wciąż miał do niej pretensje o to, że ma bałagan. Janina chciała go nawet wymeldować, ale bała się, że będzie jej robił awantury" - wspomina Małgorzata Gadzinowska, bratowa zabójcy. "Za każdym razem, gdy ją odwiedzał, był zły. Wymyślał różne powody, że ma bałagan, lub nie nagrzała w mieszkaniu" - dodaje.
Do krwawej tragedii doszło w niedzielę rano. Jak ustalili śledczy najpierw Mieczysław N. zadał sześć ciosów swojej siostrze Jolancie N., z którą mieszkał w Swarzędzu. Zwłoki zawinął w koc oraz worki i tak zawinięte zapakował do samochodu. Następnie pojechał do żony Janiny N., która mieszkała kilka ulic dalej.
Zamordował ją nożem, w ten sam sposób co swoją siostrę. Ciało byłej małżonki również owinął w worek i włożył na tylne siedzenie srebrnego punto - tuż obok zwłok siostry. Później pojechał do rodziny pod Gieczem. Tam, jak gdyby nigdy nic, zjadł śniadanie i zostawił pieniądze - czytamy w "Fakcie".
"Opowiadał, że nie ma zaufania do żony i siostry, że idzie do szpitala, dlatego chce zostawić u nas gotówkę. Mówił o nich tak, jakby cały czas żyły" - wspomina krewny Mieczysława. Później z ciałami w aucie przez jakiś czas jeździł po okolicy. Widziało go kilka osób. Jednak nikt nie przypuszczał, że w aucie wozi zwłoki dwóch kobiet.
Tragiczny finał rozegrał się koło południa, na drodze między miejscowościami Giecz, a Gułtowy. Rozpędzone punto wylądowało na drzewie. Mieczysław N. zginął na miejscu. Strażacy byli przerażeni, gdy w aucie oprócz ciała kierowcy, znaleźli zasztyletowane kobiety. W samochodzie były też chemikalia, zakrwawione noże i łopata - opisuje "Fakt".
Najprawdopodobniej mężczyzna chciał zakopać swoje ofiary w lesie. Być może jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie. Wskazuje na to brak śladów hamowania na drodze. Może przeraził się tego, co zrobił i sam wymierzył sobie karę? Sekcja zwłok nie wykazała by Mieczysław N. przed wypadkiem przeszedł zawał serca czy zasłabł.
Mieszkańcy Swarzędza i rodzina ofiar nie mają pojęcia dlaczego doszło do takiej potwornej rodzinnej tragedii. Uważają, że jej powodem nie był duży spadek, który miała odziedziczyć Janina N. Rodzina sądzi, że do dramatu doprowadziła porywczość mężczyzny.
"Kasia, czyli córka Mieczysława nie miała z nim dobrego kontaktu" - opowiada rodzina. Nie chcą rozmawiać o tragedii, ponieważ są w szoku. Rozmowniejsi są natomiast sądziedzi pastwa N. ze Swarzędza. "Widziałem panią Janinę, jak w sobotę myła okna. Przyszła pożyczyć drabinę. Miała nową fryzurę i była w dobrym humorze" - opowiada "Faktowi" Jerzy Borowczak, który prowadzi sklep obok domu zmarłej kobiety.
O jej mężu nie mają dobrego zdania. "Kiedyś biegał po mieście za kimś z siekierą. Zdarzało mu się rzucać w ludzi kamieniami z okna. Był nieobliczalny" - wspomina Jakub Kierzkowski.
Co nim wstrząsnęło do tego stopnia, że posunął się do tak krwawej zemsty? Policja na razie nie bierze pod uwagę, że powodem zbrodni mogły być pieniądze. "Jedynym logicznym motywem są rodzinne nieporozumienia" - przyznaje Krzysztof Jarosz, zastępca komendanta wielkopolskiej policji.