KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Został pan raniony w ramię odłamkiem granatu. Jak pan się czuje?
ROBERT SZLACHTA: Bardzo dobrze. To nic takiego, lekkie draśnięcie. W pewnym momencie poczułem ból, ale nie pomyślałem o tym, że jestem ranny. Nie było na to czasu.

Reklama

Czy jadąc do w Kosovskiej Mitrovicy, spodziewaliście się, że dojdzie do tak gwałtownych zamieszek?
Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale nikt nie spodziewał się aż takiej eskalacji agresji. Przed sądem natychmiast zajęliśmy wyznaczone stanowiska. Staliśmy w kordonie pod osłoną wozów transportowych francuskiego wojska. Praktycznie od razu poleciały w naszą stronę kamienie. Pierwsi rany odnieśli Francuzi i Ukraińcy. Użyliśmy wtedy gazu łzawiącego. Trwało to dość długo. Wtedy Serbowie zaczęli rzucać w nas granatami i koktajlami Mołotowa. Trzeba było odpierać ich atak i ewakuować tych, którzy oberwali naprawdę mocno i leżeli na ziemi. Ciągnęliśmy rannych po ziemi do bezpiecznego miejsca. Tych najciężej rannych przenieśliśmy do opancerzonego autobusu, którym zostali przewiezieni do szpitala.

Jak zareagowaliście na śmierć ukraińskiego kolegi?
Czuję straszliwy smutek. Co ja mogę więcej powiedzieć? Kiedy ja został raniony granatem, on stał półtora metra ode mnie i innych polskich policjantów. Każdy z nas mógł być na jego miejscu. To była pierwsza taka nasza akcja w Kosowie. I mam nadzieję, że ostatnia.

Serbowie rzucali w was granatami. Dlaczego nie użyliście broni? Dlaczego nie otworzyliście ognia?
Proszę o inny zestaw pytań.

Podinsp. Robert Szlachta jest dowódcą 14. zmiany Jednostki Specjalnej Polskiej Policji w Kosowie.

Czterej z 28 policjantów, którzy w poniedziałek odnieśli ranny podczas zamieszek w Mitrovicy, we wtorek wieczorem przyleciało już do Polski. Ich życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Do Polski przylecieli na pokładzie samolotu, który do Kosowa zabrał wicepremiera Grzegorza Schetynę. Prawdopodobnie do kraju wróci jeszcze trzech policjantów. Lekarze nie wydali jeszcze zgody na ich wypisanie ze szpitala w Kosowie i transport do Polski.