Dwa tygodnie czekania do ginekologa, miesiąc do dentysty, do endokrynologa nawet pół roku. Żeby zrobić USG, trzeba się zapisać nawet dwa miesiące wcześniej. W weekend w kolejce do lekarza dyżurnego można spędzić kilka godzin. To, co było do tej pory specjalnością państwowych szpitali, teraz staje się normą w prywatnych przychodniach.

Reklama

O problemie mówią już same firmy medyczne i ubezpieczyciele. "Chętnych do płacenia przybywa, ale nie ma ich kto leczyć" - mówi Paweł Kalbarczyk odpowiedzialny za ubezpieczenia zdrowotne w PZU. Abonamenty i polisy medyczne mogą mieć już nawet 2 miliony Polaków. O ile w ubiegłym roku wydali na leczenie 1,4 miliarda złotych, o tyle w tym roku ich wydatki będą o 200-300 milionów wyższe.

"GW" przypomina, że lekarzy jest mniej, bo wielu z nich wyjeżdża pracować za granicę, gdzie im lepiej płacą. W całej Polsce czekają na nich tysiące wakatów. Zdaniem Kalbarczyka, prywatne przychodnie nie mają wyboru i zaczynają przyjmować pracowników jak leci. Tylko LuxMed i Medycyna Rodzinna przyjęły w tym roku do pracy 200 nowych lekarzy. A to dopiero początek, bo w najbliższym czasie planują otwierać kolejne przychodnie.