Artykuł w gazecie internetowej wydawanej w Pennsylvania University pt. "Profesor astronomii oskarżony o szpiegostwo" ukazał się pod koniec września. Dwa tygodnie wcześniej przez polskie media przewaliła się seria artykułów na temat współpracy polskiego naukowca ze Służbą Bezpieczeństwa. Polskie media ujawniły, że astronom został zwerbowany do współpracy przez toruńskich esbeków zimą 1973 r. i przyjął pseudonim Lange. W aktach SB, które są dostępne w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej, zachowały się odręczne meldunki oraz pokwitowania odbioru pieniędzy i prezentów.

Reklama

Po ujawnieniu tych informacji naukowiec tłumaczył, w jaki sposób podjął współpracę z SB. W korespondencji z DZIENNIKIEM przyznał, że zgodził się na nią dobrowolnie. "Nie przypominam sobie, aby sprawa mojego wyjazdu była wtedy poruszana, nie było żadnego nacisku, szantażu czy gróźb" - pisał. Twierdził również, że mimo wstąpienia do "Solidarności" w 1980 r. starał się w ten ruch nie angażować, właśnie ze względu na uwikłanie we współpracę z SB.

Jednak inna, sprzeczna z wcześniejszymi deklaracjami wersja tych samych wydarzeń została przedstawiona w piśmie "Collegian". Tezy z artykułu autorstwa Matthew Spolara w większości zostały oparte na rozmowie, którą amerykański dziennikarz przeprowadził z Aleksandrem Wolszczanem. Dziennikarz zresztą chętnie powołuje się na słowa astronoma. Z lektury "Collegiana" wynika, że Wolszczan podpisał zgodę na współpracę w wyniku nacisku.

"Podpisanie lojalki było warunkiem wyjazdu za granicę w 1973 r." - czytamy w "Collegianie". Wolszczan opowiedział również dziennikarzom "Collegiana" o swoim zaangażowaniu w "Solidarność". Amerykański dziennikarz zacytował jego słowa o tym, że m.in. przewoził do Polski zakazaną literaturę. Zaskakujące jest również kolejne wyznanie. - Kontakty z SB nie były nawet tajemnicą, żona wiedziała o tym - miał powiedzieć Wolszczan. Wcześniej w Polsce nie wspomniał o tym ani jednym słowem.

Dlaczego w USA Aleksander Wolszczan w inny sposób przedstawia okoliczności współpracy z SB? "Być może chodzi o to, że po ujawnieniu związków z SB może obawiać się ostrej reakcji amerykańskich władz. Jeśli zataił swoją współpracę, przyjeżdżając w latach 80. do Stanów, to może mu teraz grozić nawet deportacja. Ale Amerykanie są bardzo pragmatyczni i równie dobrze mogą przymknąć oko na takie przewiny" - tłumaczy wysoki rangą oficer polskich służb specjalnych.

I tak najprawdopodobniej już się dzieje. "Collegian" w tym samym artykule cytuje słowa Larry’ego Ramseya, szefa wydziału astronomii Penn State University. Przełożony Wolszczana oświadczył, że władze uczelni są usatysfakcjonowane jego tłumaczeniami i zamierzają go wspierać w trudnej sytuacji.

Sam Wolszczan spytany, dlaczego co innego mówił w polskich mediach, a zupełnie inne jego wypowiedzi przytoczono w USA, twierdzi, że to wynik nadinterpretacji jego słów.

Reklama

"Pomiędzy tym, o czym się mówi, a tym, co ukazuje się w mediach, są spore różnice. Tym bardziej tutaj, gdzie proces autoryzacji w sensie wpływu na tekst dziennikarza (do tego studenckiego) właściwie nie istnieje - odpowiedział Wolszczan w mailu do DZIENNIKA. Podkreślił również, że dziennikarz "Collegiana" w wielu miejscach się zagalopował i zapowiada sprostowanie części informacji.

O tym, że Wolszczan był agentem SB, w połowie września poinformowała "Gazeta Polska". Ten tłumaczył, że jego donosy nie były szkodliwe, a podjęcie współpracy wyjaśniał swoją kompromisową postawą. "Taka była dwoistość życia w PRL, jedno się podpisywało, a drugie robiło" - mówił. Jednak jego wyjaśnienia okazały się niewystarczające dla władz Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie prof. Wolszczan prowadził wykłady z astronomii. Sprawą jego współpracy zajęła się specjalna komisja historyczna złożona z historyków i prawników pracujących na toruńskim uniwersytecie.

Wolszczan kilka dni temu złożył rezygnację ze stanowiska w UMK, a rektor uczelni ją przyjął.