Literatura była dla mnie zawsze czymś niszowym, elitarnym, i to jest drugi powód, dla którego nie uważam, że cały naród powinien znać jedno i to samo. Poza oczywiście piosenkami z Opola. Bo to właśnie imprezy muzyczne i wielkie spędy piłkarskie konsolidują kulturowo naród. Oczywiście cenię dokonania polskiej prozy, poezji, dramatu, ale jestem pewien, że więcej osób zna tegoroczny radiowy przebój lata niż "Bogurodzicę" czy hymn narodowy. Uważam za niesmaczne oświadczenia w stylu: wszyscy Polacy wraz z Polkami mają znać "Bogurodzicę", "Treny" Kochanowskiego czy cokolwiek innego. Mogę najwyżej wymienić dwadzieścia moich własnych ulubionych polskich książek. Ograniczę się do literatury w miarę współczesnej.
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki "Młodzieniec o wzorowych obyczajach"
Dorota Masłowska "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"
Andrzej Stasiuk "Biały kruk", "Mury Hebronu"
Olga Tokarczuk "Prawiek i inne czasy"
Maria Janion "Niesamowita słowiańszczyzna"
Wiesław Myśliwski "Kamień na kamieniu"
Tadeusz Konwicki "Mała apokalipsa"
Janusz Głowacki "Kopciuch", "Antygona w Nowym Jorku", "Ostatni cieć"
Jerzy Pilch "Inne rozkosze"
Antoni Libera "Madame"
Marek Bieńczyk "Tworki"
Zygmunt Bauman "Ponowoczesność jako źródło cierpień"
Wisława Szymborska "Koniec i początek"
Ryszard Kapuściński "Cesarz"
Przemysław Czapliński "Ruchome marginesy"
Magdalena Tulli "W czerwieni"
Tadeusz Różewicz "Zawsze fragment. Recycling"
*Michał Witkowski, pisarz, dziennikarz, autor m.in. "Lubiewa", laureat Paszportu "Polityki" w 2005 r., dwukrotnie nominowany do nagrody literackiej Nike