Patryk Leśniewski przyznał się, że to on zamordował księdza. Jego kompanów - Marcina Machajewskiego i Rafała Skowrońskiego - sąd uznał winnymi tylko rozboju, a nie zabójstwa. Czwarty mężczyzna Michał Giłka, który w czasie mordowania księdza i plądrowania jego mieszkania stał na czatach, dostał pięć lat za rozbój. Wyroki nie są prawomocne, ale sąd zgodził się na ujawnienie danych bandytów ze względu na bulwersujące okoliczności zbrodni.

Reklama

Udusili duchownego

Ksiądz Henryk Kroll zginął w maju 2006 roku w Żalnie. Bandyci włamali się na plebanię, związali księdza, a później go udusili. Następnie splądrowali jego dom i ukradli rzeczy o wartości 20 tys. złotych. U wszystkich bandytów biegli rozpoznali zaburzenia osobowości.

Podkreślili jednak, że nie są to choroby psychiczne, które mają wpływ na postrzeganie przez nich rzeczywistości. To znaczy, że przestępcy mogli odpowiadać za swe czyny jak zwykli ludzie. Bandyci w chwili popełniania zbrodni księdza doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią i nie było powodu, aby zmniejszyć im wyroki.

Reklama

Wpadli, bo palili trawkę

Sprawców zbrodni wykryto przypadkowo w lipcu zeszłego roku podczas śledztwa w sprawie nielegalnej plantacji marihuany wykrytej w Tucholi. Jeden z zatrzymanych w przeszłości był ministrantem w kościele w Żalnie i stąd znał dobrze rozkład pomieszczeń na plebanii i zwyczaje proboszcza.

Sprawą zajmowała się grupa operacyjno-śledcza, którą specjalnie powołał komendant wojewódzki policji. W czasie śledztwa przesłuchano ponad 500 osób i przeszukano kilkadziesiąt mieszkań i domów. Przy okazji wykryto wiele innych przestępstw, w tym takie, które nie były zgłoszone organom ścigania, m.in. włamania do plebanii.

Reklama

Kontrowersyjny ksiądz

Ksiądz Henryk Kroll stał się słynny w całej Polsce, gdy zaproponował wprowadzenie godziny policyjnej dla dzieci i młodzieży.

Znany był także z tego, że w swych kazaniach nie stronił od mówienia o polityce. Przed laty, gdy wybory wygrał SLD, w czasie mszy świętej zrezygnował z przekazania znaku pokoju, gdyż - jak tłumaczył - nie mógłby podać ręki zdrajcom, którzy "głosowali na czerwonych".

Duchowny zwierzał się dziennikarzom, że w związku z kazaniami, jakie głosił, otrzymywał anonimowe pogróżki, przesyłane pocztą lub nagrywane na automatycznej sekretarce. Jednak tych anonimów nie udało się odnaleźć na plebanii po jego śmierci.