Kiedy patrzę na mojego syna, widzę, jak bardzo jego pokolenie różni się od mojego, gdy byliśmy w ich wieku. Czasem patrzę z zazdrością, bo oni są całkowicie pozbawieni kompleksów. Biegle posługują się językami, świat stoi przed nimi otworem, a oni bez zahamowań z tego korzystają.

Reklama

Oczywiście główną przyczyną jest to, że nie przeżyli PRL, z którego my się musieliśmy długo otrząsać. Dla nich wolność jest stanem naturalnym, my tej wolności musieliśmy się uczyć. Oni okres PRL znają tylko z filmów Barei, z naszych opowiadań o kartkach na buty. Pokoleniu mojego syna czasy, w których nie było telefonów komórkowych, internetu i viagry, wydają się nierealne i odległe. Za to stan wojenny traktują tak, jak my traktowaliśmy powstanie styczniowe.

Ci młodzi, pozbawieni frustracji i naszych starych kompleksów, są także wolni od naszego wiecznego narzekania. Jeżeli taka cecha nie jest przenoszona w genach, to możliwe, że mają szansę uwolnić się od polskich paranoi.

Jest jeszcze jedna rzecz: mam wrażenie, że to pierwsza generacja, które nie będzie straconym pokoleniem. Taki był los większości generacji - zanim jeszcze zaczynały życie pełną parą, już kilku mądrych profesorów i intelektualistów ogłaszało, że są przegrani. Paradoks polega na tym, że oni nie mają czego przegrać. My mogliśmy przegrać walkę o nasze ideały, a oni nie mogą, bo prostu tych ideałów... nie mają. I tego już im tak nie zazdroszczę. Bo właśnie ten kompletny brak ideałów jest charakterystyczną cechą dzisiejszej młodzieży. Ruchy prawicowe, lewicowe, wielkie wzloty i upadki - to nie dla nich. Oni są bezideowi.

W tym pokoleniu umarł także bunt. Jestem zaskoczony, że mój syn nie walczy ze mną. Ale mam wrażenie, że nie tylko on. To pokolenie, które jest w świetnych relacjach z rodzicami. Dla mnie, buntownika, bywa to zabawne i trochę absurdalne. Ale kiedy czytam młodych pisarzy, czuję, że brakuje im tego, że nie mają o co walczyć.

Jedynym wrogiem jest dla nich komercja. Komercja, która - jak deklarują - zabiera im wolność, ale której mimo to ulegają. Bo komercyjność to ich kolejna cecha. Telefony, markowe ubrania, gry komputerowe - młodzi są idealnym konsumentem tego badziewia. Czasem sami wyśmiewają się z tego, bo przecież walka o dobry gust jest w tonie.

I na tej pozornej walce z komercją kończy się ich wojowniczość. Bo pomysłem na życie jest dla nich jak najszybsze zajęcie naszych miejsc. Ale nie dlatego, że chcą zmieniać świat na lepsze. Broń Boże! Oni chcą zająć dyrektorskie stanowiska swoich ojców w bankach czy telewizji, bo to wygodne. Chcą wejść w nasze buty.