Bryza, liczący 12 lat samolot z jednej ze starszych wersji produkcyjnych, rozbił się w pobliżu wojskowego lotniska w Babich Dołach, kiedy ćwiczył lądowanie z jednym wyłączonym silnikiem. Szkolenie to nie polega jednak tylko na posadzeniu samolotu na pasie startowym. Piloci trenują też - co jest jeszcze niebezpieczniejsze - awaryjne przerwanie takiego lądowania. Polega ono na nagłym zwiększeniu obrotów w pracującym silniku i poderwaniu maszyny w górę.

Reklama

>>>Bryza może latać na jednym silniku

"To jest newralgiczny moment i wymaga od instruktora ogromnego doświadczenia, wyczucia i umiejętności" - mówi Juliusz Werenicz, były szef wojskowych pilotów doświadczalnych, który badał katastrofy lotnicze i sam latał na bryzach. Tłumaczy, że samolot, lecąc na jednym silniku, porusza się trochę bokiem do kierunku lotu, bo ciągnie go tylko jedno śmigło. Pilot jest w stanie sterami ten skręt zrównoważyć i powoli zniżać się w kierunku lotniska. Jeśli jednak przerywa takie lądowanie i w ostatnim pracującym silniku włącza "pełny gaz”, maszyna obraca się jeszcze bardziej bokiem do kierunku lotu.

>>>Samoloty Bryza miały wadę i nie mogły latać

"To kluczowy moment. Skrzydła tracą nagle siłę nośną, następuje tzw. przeciągnięcie i samolot, choć jeszcze przed sekundą leciał, zamienia się w żelazko i spada w dół. Instruktor musi mieć wyczucie, żeby zareagować, zanim będzie za późno" - mówi Werenicz. "Na lotnisku w miejscowości Przylep w Lubuskiem rozbiły się w ostatnich latach dwie dwusilnikowe moravy, ćwiczyły ten sam manewr" - dodaje.

>>>Śledczy szukają szczątków rozbitej Bryzy

"Bryza wymaga przy manewrowaniu na jednym silniku dużej siły od pilota, bo nie ma wspomagania napędu sterów. Trzeba się naprawdę napiąć" - mówi pilot wojskowy latający na tych samolotach. To, że maszyna mimo małych rozmiarów wcale nie jest prosta w prowadzeniu, potwierdzają lotnicy z innych formacji. - Jest trochę mułowata. Pamiętam, że gdy dostaliśmy bryzę, byliśmy nawet trochę zaskoczeni, że jest tak ciężka, ale potem nabraliśmy niezbędnych nawyków" - mówi płk Sławomir Olczyk z Biura Lotnictwa Straży Granicznej w Gdańsku.

Reklama

>>>Śmierć żołnierzy z Bryzy opłakiwana w sieci

Szef MON Bogdan Klich jeszcze we wtorek mówił, że przyczyną wypadku może być albo człowiek, albo technika. Tyle, że człowiek mógł popełnić błąd nie ze swojej winy -lotnictwo wojskowe ma za mało pieniędzy na szkolenie. W środę w radiowym wywiadzie poseł Ludwik Dorn ujawnił list, jaki wysłał do niego jeden z pilotów Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej - czyli jednostki, do której należał rozbity samolot. Pilot ostrzegał w nim, że obcinanie wydatków powoduje, iż lotnicy zapomną, jak się lata. "Mamy latać około 25 minut tygodniowo. W takim wymiarze to strach nawet jeździć samochodem (...). Obawiamy się, że te oszczędności (...) mogą mieć tragiczne skutki" - napisał lotnik do Dorna.

Katastrofę mogła spowodować też awaria - w ostatnich kilku latach Bryzy były wielokrotnie uziemiane z powodu wykrywanych usterek. Raz nawet dlatego, że wykryto uszkodzenia linek układu sterowania.