Chodzi o Macieja D., któremu w listopadzie 2008 kajdanki na dłoniach zatrzasnęli jego koledzy z CBA. Wcześniej od roku badali sygnały, że skusiły go łapówki od biznesmenów, których rozpracowywali jego koledzy.
"Podejrzewamy, że zdradzał im, jakie dowody zgromadziliśmy. To tym bardziej smutne, że był jednym z założycieli naszej służby" - mówi jeden z agentów CBA. Choć inspektorat wewnętrzny CBA miał sygnał o możliwym korupcyjnym działaniu Macieja D., to szef Mariusz Kamiński awansował go na stanowisko naczelnika ds. współporacy międzynarodowej.Dopiero gdy D. odmówił badania na wariografie, stracił swoją funkcję i trafił na szeregowe stanowisko w delegaturze w Rzeszowie. Ostatecznie, czując brak zaufania kierownictwa, odszedł ze służby. W listopadzie 2008 roku został zatrzymany i aresztowany na trzy miesiące pod zarzutem łapownictwa.
"To, że trafił na kluczowe stanowisko w CBA, zawdzięcza znajomości z nadal urzędującym dyrektorem Zarządu Operacyjno-Śledczego" - mówi nam agent CBA. To najważniejsza komórka w tej służbie specjalnej. Jej funkcjonariusze zajmują się przygotowywaniem głośnych prowokacji jak te z doktorem G. oraz posłanką Barbarą Sawicką.
"Nikt tu kariery nie zrobi, jeśli nie jest kolegą dyrektora. Jeśli zalicza się do tego grona, ujdzie mu płazem każda wpadka" - mówią DZIENNIKOWI funkcjonariusze.
Rzeczywiście na tak delikatne traktowanie niewielu agentów może liczyć. DZIENNIK ustalił, że dotąd zdarzało się, że wystarczał cień podejrzenia o dokonanie przecieku do prasy, aby agenci tracili pracę.
"Jeden z najlepszych funkcjonariuszy śledczych został wpadkowany do auta i przewieziony do centrali w Warszawie. Tam został poddany badniu na wariografie. Było dla niego pozytywne, ale i tak znalazł się na cenzurowanym i sam zrezygnował ze służby" - mówi jeden z naszych rozmówców.