Na dzisiejszy egzamin idę ze świadomością, że bez względu na to, jakiego dzieła literackiego będzie dotyczyć temat pracy maturalnej, ja i tak napiszę, że jego twórca był jednym z najwybitniejszych pisarzy swoich czasów. W minimum 250 słowach zmuszona będę wyrazić swój podziw i uwielbienie dla całej jego twórczości, a w szczególności dla utworu, którego fragment mam właśnie zaszczyt omawiać. Będę też musiała solennie zapewnić, że różnorodność stosowanych środków literackich oraz mnogość nawiązań i kontekstów ogromnie mnie zachwyca. Papier wszystko przyjmie.

Reklama

Od lat mówi się o tym, że z polską maturą jest bardzo źle, do debaty i zmian w polskim systemie szkolnictwa nawołują zarówno sami uczniowie, jak i nauczyciele oraz wykładowcy akademiccy. Bez skutku. Jeszcze w poprzednich latach urzędnicy odpowiedzialni za szkolnictwo starali się (nieudolnie) bronić modelu odpowiedzi. Zapewniali, że jest on stale poszerzany, a zresztą przecież wcale nie musi ograniczać maturzysty.

Tymczasem w tym roku na kilkadziesiąt godzin przed maturą dowiaduję się od samego szefa Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, że pisząc egzamin z polskiego, powinnam zapomnieć o oryginalności i krytycznym myśleniu. Że lepiej zostawić je sobie na inną okazję. Zrozumiałam to tak: mam po prostu udawać, że jestem głupsza niż jestem i wszystko będzie dobrze. Zdam egzamin maturalny, a potem z uśmiechem na twarzy odbiorę świadectwo wystawione przez instytucję, która sama od lat próbuje zdać swój własny egzamin dojrzałości. Jak widać, próbuje bezskutecznie.

Na ścianie w mojej szkolnej bibliotece od wielu lat wisi motto głoszące, że nie ma takiego problemu czy sytuacji w życiu, gdzie nie pomogłaby dobra książka. Ja już nie jestem na tyle naiwna, żeby wierzyć, że na maturze przydatna jest znajomość lektur… Po głębokim namyśle doszłam do wniosku, że jedyną książką, która rzeczywiście mogłaby mi pomóc na egzaminie, jest... elementarz. Maturalna skarbnica wiedzy: leksykon prostych zdań i oczywistych prawd. Zero oryginalności, krytycznego myślenia. „Ala ma kota, a kot ma Alę”. Kto jeszcze ma kota?

Reklama