SYLWIA CZUBKOWSKA: Przez tyle lat chroniła pani swoją tożsamość, a teraz zapowiada pani, że jeżeli minister Andrzej Czuma rzeczywiście będzie chciał pani wytoczyć proces, to się pani ujawni. Dlaczego?
KATARYNA*: Bo chcę bronić mojego poczucia godności. Nie chcę pozwolić, by każdy wycierał sobie mną gębę i by robiono ze mnie internetowego opluwacza.
Jak pani sobie wyobraża takie ujawnienie się?
Czekam na mejla z oficjalnej poczty ministra Czumy z jego podpisem, w którym napisze, że chce mnie pozwać i potrzebuje moich danych. Jeżeli taki list dostanę, to mu odpowiem, podając swoje dane. Nie jestem oczywiście na tyle naiwna, by wierzyć, że to zostanie między nami. Nie wierzę w dyskrecję i dobrą wolę Czumy i jego syna pod tym względem. Siłą rzeczy będzie to już moje oficjalne ujawnienie się przed wszystkimi.
A blog dalej będzie pani pisała?
Nie, to już byłby koniec. Nie mogę sobie wyobrazić pisania tego, co piszę i robienia tego, co robię zawodowo. Tego się nie da połączyć. A z bloga jest mi łatwiej zrezygnować. Zresztą anonimowość daje mi ogromną swobodę. Bez tego założyłabym sobie kaganiec, żeby nie narazić się na procesy. I tak więc, to byłby koniec bloga.
Co takiego pani robi, że blog mógłby mieć na to wpływ?
Pisanie do internetu to dla mnie jest działalność całkiem poboczna, ale mam taką pracę, że gdyby to wszystko wyszło na jaw, to już zawsze byłabym postrzegana przez pryzmat tego bloga. Jak to pani wytłumaczyć? Załóżmy, że mam firmę reklamową i startuję w przetargach ogłaszanych przez instytucje publiczne. Każda moja wygrana byłaby analizowana jako efekt pozytywnych wpisów, a każdą przegraną sama bym sobie tłumaczyła jako skutek krytyki z internetu.
A ma pani firmę reklamową?
Oj, nie.
To nie ma problemu.
Wie pani, jak się funkcjonuje w jakimś w miarę zamkniętym środowisku, to zawsze są tematy polityczne, które mają na nie wpływ. I wiem, że tak jest w moim środowisku. Gdybym była, powiedzmy, prokuratorem, to przecież zupełnie inaczej odczytywano by moje teksty o Czumie. Nie jako niezależną krytykę, tylko krytykę podwładnego względem przełożonego i mogłabym mieć nieprzyjemności.
A jest pani prokuratorem?
Nie jestem oczywiście. Ja nie rozumiem, dlaczego moje imię i nazwisko, moja tożsamość są tak istotne. Gdybym pisała teksty śledcze z newsami, tobym to rozumiała, bo mogłoby być podejrzenie, skąd mam te informacje. Ale ja tylko komentuję teksty innych.
Ale cały czas nie rozumiem, skoro nie jest pani nikim znanym, to jaki wpływ na pani życie może mieć ujawnienie się?
Kilka lat temu, zanim jeszcze zaczęłam pisać bloga, a tylko udzielałam się na forum "Gazety Wyborczej" jako Kataryna, ostro krytykowałam tam Roberta Kwiatkowskiego, ówczesnego prezesa TVP. W tym samym czasie spotkałam go w realu w mojej pracy. Oczywiste jest, że gdyby wiedział, kim jestem, zupełnie inaczej wyglądałoby to nasze spotkanie.
Ale też tak dużo ze swojej anonimowości pani odpuściła. Dwa lata temu, kiedy pierwszy raz miałyśmy kontakt, zgodziła się pani tylko na pytania wysłane mejlem. Dziś rozmawiamy przez telefon - mam więc pewność, że jest pani kobietą.
Rzeczywiście na kontakty z dziennikarzami zaczęłam się zgadzać. Ale gdybym dzisiaj zaczynała, to byłoby zupełnie inaczej. Nie byłoby żadnych kontaktów z mediami, zadbałabym też o to, by nie można mnie było wyśledzić w internecie. Jetem trochę mało obcykana w tych sprawach i kiedyś nie wiedziałam, że można mnie namierzyć po mejlu czy adresie IP. Nawet mój nick jest mało wyszukany. Są osoby, które w życiu realnym znają mnie pod takim pseudonimem.
Więc Katarzyna to prawdziwe imię?
Najprawdziwsze.
A nazwisko?
Nie podam. Jeszcze.
p
Według wielu teorii spiskowych Kataryną mieli być m.in. dziennikarze: Robert Mazurek, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Luiza Zalewska, Mikołaj Lizut, Rafał Ziemkiewicz, albo politycy: Iwona Śledzińska-Katarasińska czy Jan Rokita. Swego czasu Krzysztof Leski ocenił, że Kataryną jest być może nawet kilka osób. Jak się nam udało ustalić, Kataryna to kobieta mieszkająca pod Warszawą. Pochodzi z Rzeszowa, ma 38 lat i intrygujący, tajemniczy głos.
"Rzeczywiście miałam taką ksywę w stanie wojennym, ale blogerką nie jestem. Nawet jej nie czytam" - mówi Katarasińska. Z domysłów dziennikarzy i internautów śmieje się sama zainteresowana. "Miałam być dziennikarką Katarzyną Kolendą-Zaleską, dopóki ktoś nie wytropił, że kiedy pisałam bloga, ona nadawała na żywo z Rzymu" - mówiła Kataryna w rozmowie z Robertem Mazurkiem dla DZIENNIKA.
Zarówno zwolennicy, jak i polemiści blogerki przyznają, że charakteryzuje ją analityczny umysł, duża spostrzegawczość, sprawne pióro, żelazna logika, umiejętność wyszukiwania informacji w internetowych archiwach największych gazet, ich porównywania i wyłapywania nieścisłości. Często do informacji podanych w internecie lub gazetach dopisuje po prostu własne analizy, wskazuje wątpliwości - uzupełnia dziennikarskie materiały o interesujące spostrzeżenia. Jest bystra i podobno bardzo wrażliwa. Czyta kryminały.
Od samego początku głównym punktem odniesienia jej analiz jest "Gazeta Wyborcza”, w tym m.in. teksty Wojciecha Czuchnowskiego i Agnieszki Kublik. Tej ostatniej zarzucała, że podpowiada obecnej szefowej radiowej "Trójki”, którzy dziennikarze nie pasują do jej "apolitycznego” wizerunku. Kataryna nie zajmuje się jednak tylko mediami. Już w 2005 r. podczas kampanii prezydenckiej bezlitośnie i celnie punktowała ówczesnego kandydata SLD Włodzimierza Cimoszewicza.
Z blogerką kontakt nawiązało nawet antykorupcyjne stowarzyszenie Stop Korupcji. "Zainteresowaliśmy się m.in. opisaną przez nią sprawą bezprzetargowego zakupu prawie 50 tys. energooszczędnych żarówek Philipsa przez ministerstwo Waldemara Pawlaka, które polityk chciał rozdać Polakom" - mówi Oliwer Kubicki, prezes stowarzyszenia. Kataryna sugerowała, że Pawlak zorganizował ich producentowi darmową reklamę. "A może ja nie doceniam Pawlaka? Może przed rozdaniem darmowych świetlówek logo Philipsa zostanie z nich pieczołowicie wymazane, żeby nikt nie posądził polskiego rządu o promowanie jednego produktu, jednej firmy?” - pytała Kataryna.
Twierdzi, że nie zna polityków, nie rozmawia z nimi i jej oceny wynikają głównie z analizy dostępnych informacji. Internet okazał się dla niej świetnym i powszechnie dostępnym źródłem. Z racji swoich fascynacji klubem Polonia Warszawa zaczynała od polemik na forach kibiców piłkarskich.
Mówi, że oczy otworzyły się jej dopiero po skandalu z aferą Rywina w 2002 r. Wtedy trafiła na szczyty blogerskiej popularności. Jej komentarze czytali politycy, dziennikarze, linkowały fora internetowe. Dziś jest jedną z wielu zawiedzionych nowym podziałem politycznym sierotek po PO - PiS, ale nie można jej wtłoczyć w ramy jakiejkolwiek partii politycznej w Polsce.
Podobno nie jest asertywna. Nie tylko udało się namówić ją na kilka wywiadów, ale niewiele brakowało, a słynna Kataryna z wirtualnej przestrzeni trafiłaby do głównego obiegu. Na pomysł wydania jej bloga w postaci książki kilka lat temu wpadł Marcin Kędryna, który pracował w dziale książki w Edipresse Polska. "Rozmawialiśmy mejlowo, więc nawet nie wiem, jak brzmi jej głos" - opowiada Kędryna. Książka ostatecznie się nie ukazała, bo wydawnictwo zrezygnowało z pomysłu.
Blogerka pilnie strzeże swojej anonimowości, dlatego jak ognia unika dekonspiracji. Przyznała jednak, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to ujawni swoją tożsamość i stanie przed sądem, by bronić swojego dobrego imienia w konflikcie z Krzysztofem Czumą. Syn ministra Andrzeja Czumy zażądał ujawnienia tożsamości autorki ostrych słów pod adresem swojego ojca. Kilka dni temu na jej blogu ukazał się wpis dotyczący dementi Czumy do informacji "Newsweeka” o rzekomych spotkaniach ministra w USA ze stanową prokurator.
Media spekulowały, że być może chodziło o sprawę amerykańskich długów ministra. Andrzej Czuma, dementując doniesienia o spotkaniach, stwierdził: "Informacja ta została wymyślona najprawdopodobniej w celu kryptoreklamy strony WWW należącej do kolegi dziennikarza <Newsweeka>”. Kataryna tak to skomentowała: "Udał nam się minister sprawiedliwości, nie ma co. Oto jak profesjonalnie i rzeczowo urzędujący minister dementuje rzekomo nieprawdziwe informacje”.