Dla UEFA, która handluje prawami telewizyjnymi, Polska stała się prawdziwą ziemią obiecaną. Według informacji DZIENNIKA koncern ITI za trzyletnie prawa do pokazywania piłkarskiej Ligi Mistrzów zapłaci europejskiej federacji rekordową sumę 48 milinów euro.
>>>TVN stracił dziesiątki milionów złotych
Podobnie jak do tej pory Liga Mistrzów będzie podzielona na dwie stacje. Cały pakiet na pokazywanie meczów w paśmie kodowanym wykupi platforma n, należąca do koncern ITI i TVN. Z kolei Polsat, a nie jak do tej pory TVP, pokaże wybrany przez siebie mecz na żywo, drugi z retransmisji późną nocą i magazyn ze skrótami pozostałych spotkań. Zyska też prawo do meczów polskiej drużyny, jeśli uda się jej awansować do rozgrywek.
"Deal done" - informacja tej treści wpłynęła wczoraj z UEFA do Polsatu, ale w ITI wciąż czekają na potwierdzenie nowego rozdania. Decyzja UEFA w tej sprawie ma być ogłoszona jeszcze w tym tygodniu. Według naszych ustaleń walka polskich stacji o Ligę Mistrzów była nie mniej zacięta niż same mecze tych rozgrywek. Licytacja podczas przetargu była tak intensywna, że potrzebne były aż trzy dogrywki.
Obok TVP, ITI i Polsatu do przetargu wystartowała także koalicja Canal Plus i Orange. Pierwsze oferty oscylowały w granicach 25 milionów euro. Następnie stawki poszybowały w górę o kolejne dziesięć. Przed decydującym starciem wycofała się TVP. Najprawdopodobniej ludzie Piotra Farfała nie byli w stanie dotrzymać kroku konkurencji, bo wykrwawili się niedawno, wygrywając rywalizację o Euro 2012. Wydali wówczas 20 milionów euro. Właśnie liczba platform cyfrowych, jakie funkcjonują w Polsce, sprawia, że cena idzie w górę. U nas są trzy, a w większości krajów europejskich nie ma ich w ogóle!
Dla UEFA to komfortowa sytuacja, bo w innych, i to znacznie bogatszych krajach nie ma kto podbijać stawki. Do takich państw jak Grecja czy Turcja produkt trafia nawet za 5 mln euro, ale tamtejsze stacje mogą na nim znacznie więcej zarobić. Ich kluby grają w Lidze Mistrzów systematycznie. Oglądalność jest większa, a zatem zyski również. Dużo więcej niż ITI wykładają na Champions League tylko Włosi, Niemcy, Hiszpanie, Francuzi i Anglicy, ale te pieniądze w dużej części i tak trafiają do nich z powrotem dzięki udziałowi i sukcesom ich drużyn w rozgrywkach. Polska takich sukcesów nie ma, ale ma za to szósty co do wielkości rynek telewizyjny w Europie.
Tajemnicą poliszynela jest, że właściciele polskich platform rozmawiają na temat połączenia i zapewne w końcu ono nastąpi. Podczas negocjacji niezwykle istotne jest jednak, aby siadać do stołu, mając mocne karty. Chęć ich posiadania była jednym z motywów, które skłoniły ITI do aż tak wielkiego finansowego szaleństwa. Gdyby koncern Waltera stracił Ligę Mistrzów, program nSport straciłby rację bytu, a wraz z nim mogłaby zatonąć cała platforma n. Utrata abonentów to ostatnia rzecz, na jaką platforma n mogłaby sobie pozwolić. Jest trzecim graczem na rynku i pozostaje daleko w tyle za konkurencją. Obecnie ma 755 tysięcy abonentów (nie wiadomo, ilu z nich ma wykupiony pakiet sportowy), czyli pond pięć razy mniej niż lider - Cyfrowy Polsat. I wciąż nie przynosi zysków. Pierwszy kwartał 2009 roku „n-ka” zakończyła z 32-milionową stratą.
"Liga Mistrzów to ich jedyna dobra propozycja sportowa, diadem w koronie. Gdyby ją stracili, drastyczny odpływ klientów byłby nieunikniony" - mówi Janusz Basałaj, szef Orange Sport, który odpadł z przetargu. Dlatego właściciele stacji zagrali jak o życie i omal się nie wykrwawili. Od wielu miesięcy nSport przygotowywał się do tej rozgrywki. W studiach telewizyjnych stacji do południa nie nagrywano żadnych programów. Okrojono też stawki dla gości programów publicystycznych. Kamery nie wyjeżdżały na miasto tak często jak wcześniej. Wszystkie te niby-drobne oszczędności czynione były w jednym celu - wygrania wyścigu o Champions League.
Wtajemniczeni twierdzą jednak, że nie ma możliwości, by ta inwestycja nie spowodowała dalszych cięć w koncernie. Mogą one dotyczyć m.in jednego z kandydatów do mistrzostwa Polski - Legii Warszawa, której ITI jest właścicielem. Dyrektor sportowy klubu Mirosław Trzeciak już zapowiedział, że w tym roku drużyna nie zostanie wzmocniona żadnym piłkarzem, za którego transfer trzeba zapłacić.