Klara Klinger: Co się stało, że nastolatki znowu pokochały szkoły zawodowe i technika?
Prof. Mieczysław Kabaj*: To przejaw pragmatycznego myślenia. Po prostu po ukończeniu takiej szkoły łatwiej jest znaleźć pracę. Zapotrzebowanie na osoby z wyższym wykształceniem na rynku pracy wynosi 20 proc., zaś na te, które mają fach w ręku, aż 65 proc. A kiedy z Polski wyjechały ponad dwa miliony ludzi, okazało się, że największą grupę stanowili wśród nich technicy i robotnicy.

Reklama

I dlatego w Polsce tak drastycznie brakuje fachowców z różnych dziedzin?
Głównym powodem jest to, że kilka lat temu Ministerstwo Edukacji postanowiło, że Polska ma być krajem ludzi z wyższym wykształceniem. Ministerialni urzędnicy chcieli zlikwidować zawodówki i wysyłać ludzi do liceów, a potem na studia. Szybko się jednak okazało, że to zupełnie sztuczna sytuacja i na rynku potrzeba ludzi z konkretnym fachem w ręku. W wielu unijnych krajach, np. w Niemczech czy w Czechach, te proporcje są odwrócone – 70 proc. przygotowuje się do konkretnego zawodu, a 30 proc. kształci ogólnie.

Ale do tej pory panowało przekonanie, że uczyć się w zawodówce to zwykły obciach.
I rodzice na siłę wysyłali dzieci do liceów, nawet jeżeli młodych to zupełnie nie interesowało. A ponieważ teraz jest duże zapotrzebowanie na techników, automatycznie rosną ich płace i prestiż. To z kolei powoduje, że coraz częściej patrzy się na takie szkoły przychylnym okiem. I słusznie. Tym bardziej że teraz po zawodówce można zrobić maturę, a później nawet iść na studia. I mieć kilka zawodów w ręku i trzykrotnie większą szansę na znalezienie pracy.

*Mieczysław Kabaj jest profesorem z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej