Oficjalne statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości nie są niepokojące: w zeszłym roku na umieszczenie w rodzinie zastępczej czekało niespełna tysiąc dzieci. Tyle że ten sam resort doliczył się ponad 175 tys. małych obywateli, których opiekunom ograniczono władzę rodzicielską. ”To też mogą być potencjalni wychowankowie rodzin zastępczych. Jeśli na skutek kryzysu sytuacja w ich biologicznych rodzinach się pogorszy, wówczas kuratorzy będą musieli kierować je do opieki zastępczej. Teraz tego nie robią, bo dramatycznie brakuje miejsc” - uważa Joanna Luberadzka z Fundacji Przyjaciółka.
Tak jest w całej Polsce. ”Nie ma miejscowości, która nie miałaby problemu ze znalezieniem opiekunów dla dzieci z patologicznych środowisk. Pracownicy socjalni muszą dzwonić po innych powiatach, by znaleźć dla nich miejsce” - przyznaje Mirosław Chrapkowski ze Stowarzyszenia Nasze Gniazdo.
To właśnie organizacje zrzeszające rodziny zastępcze od lat zabiegały o likwidację starych domów dziecka. Doczekały się: na początku miesiąca rząd przyjął założenia do ustawy, która ma zlikwidować duże placówki liczące powyżej 14 wychowanków i ułatwić zakładanie rodzin zastępczych. Ale szybko się rozczarowały, gdy okazało się, że jednocześnie planuje obniżenie wydatków z budżetu państwa na finansowanie rodzin zastępczych. Ma to być zaledwie 35 mln zł, czyli mniej niż 10 proc. realnych kosztów reformy szacowanych na 300 mln zł.
Organizacje pozarządowe podają konkretne wyliczenia: utrzymanie jednego wychowanka w domu dziecka kosztuje około 3,5 tys. zł miesięcznie. W takich placówkach przebywa obecnie ok. 25 tys. dzieci, więc państwo płaci na nie ponad 1 mld rocznie. Tymczasem w rodzinie zastępczej na dziecko wydaje się ok. 1,1 tys. zł miesięcznie. Nawet przy założeniu, że ten koszt wzrośnie do 1,6 tys. zł - co postulują organizacje - umieszczenie wszystkich wychowanków domów dziecka w rodzinach zastępczych dałoby budżetowi aż 570 mln zł oszczędności!
”Oszczędzanie na rodzinach zastępczych doprowadzi do załamania tej formy rodzicielstwa” - ostrzega Mirosław Chrapkowski. Zwłaszcza że już dziś wiele takich rodzin ma problemy finansowe. Roman Górecki z Wejherowa przyjął do siebie 3 lata temu czworo dzieci, a rok później jeszcze dwoje. Na każde z nich dostaje od państwa kilkaset złotych. Gdy dziecko kończy 7 lat, zasiłek zmniejsza się o 200 zł. Górecki twierdzi, że za te pieniądze nie sposób utrzymać gromadki podopiecznych. ”Samo wyprawienie dziecka do szkoły, kupienie mu podręczników, przyborów szkolnych, mundurków, butów kosztuje około 800 zł. Tymczasem właśnie od tego momentu państwo zmniejsza pieniądze. To absurd!” - mówi Górecki.
I dodaje, że dzieci, którymi się opiekuje, są i tak mocno pokrzywdzone przez los, a skazywanie ich na życie w biedzie jest jeszcze bardziej okrutne. ”Ciężko jest przed świętami, gdy chcemy każdemu sprawić prezent. Jeszcze gorzej jest przed feriami czy wakacjami, bo trudno jest wyprawić szóstkę maluchów na wypoczynek” - mówi Górecki. Ratunkiem jest nieustanne poszukiwanie sponsorów czy nawet organizowanie akcji charytatywnych. Jego zdaniem wystarczyłoby kilkaset złotych miesięcznie więcej, by rodziny zastępcze mogły żyć w miarę dostatnio.
Obawy rodzin zastępczych w pełni podziela rzecznik praw dziecka Marek Michalak. ”Na dzieciach nie można oszczędzać, a tym bardziej w kryzysie. Zwłaszcza że w rodzinach zastępczych są one szczęśliwsze niż w domach dziecka, a ich utrzymanie jest tańsze” - przekonuje. Zdaniem rzecznika rząd zaplanował zbyt małe pieniądze na sfinansowanie reformy domów dziecka. ”Za to nie da się wyszkolić rodziców zastępczych i zapewnić im świadczeń finansowych oraz dostępu do pomocy psychologicznej, lekarskiej i wychowawczej” - mówi Michalak.