Pismo, do którego dotarł DZIENNIK, zatytułowane jest "wytyczne w sprawie prowadzenia polityki informacyjnej". Szef prokuratury krajowej Edward Zalewski pisze w nim: "...w ostatnim czasie powtórzyły się przypadki ujawnienia przez organy ścigania, bez zgody prokuratora lub z przekroczeniem zakresu w niej wyrażonego informacji, materiałów filmowych... dlatego przypominam, że zezwolenie na rozpowszechnienie wiadomości z postępowania może (udzielić) jedynie prokurator...".

Reklama

Jednocześnie instruuje: odtąd policja i służby mają zwracać się o pozwolenie specjalnym pismem do prokuratora. Również na piśmie prokurator udzieli odpowiedzi, czy zgadza się i jakie fakty można przekazać społeczeństwu.

>>>Oto kulisy kariery Edwarda Zalewskiego

"To szaleństwo. Wyobraźmy sobie sytuację, w której pijany poseł spowoduje wypadek samochodowy. Teraz gdy dziennikarz zadzwoni z pytaniem, najpierw będę musiał mieć pisemną zgodę prokuratora? Przecież to my jesteśmy na miejscu, a oskarżyciel często nie rusza się ze swojego gabinetu" - dziwi się jeden z rzeczników dużej komendy wojewódzkiej policji.

Reklama

Jakie pobudki kierowały Zalewskim? "Przypominamy tylko zasady, które wynikają z ustaw. To one dają prokuratorowi nadrzędną rolę, nie może być jedynie malowanym gospodarzem postępowania" - tłumaczy jego rzecznik prokurator Katarzyna Szeska.

Jednak zarówno w policji, jak i CBA pismo jest odbierane jednoznacznie jako próba wprowadzenia cenzury. "Ludzie władzy najbardziej obawiają się pręgierza opinii publicznej. Bo na wyroki sądowe czeka się w Polsce latami. Szczególnie, że VIP-ów chronią przeróżne immunitety" - mówi wysoki rangą funkcjonariusz CBA.

Faktycznie: szczególnie w czasach rządów PiS w telewizyjnych wiadomościach było dużo filmów kręconych podczas różnorakich operacji służb. Do najgłośniejszych należał ten, w którym ówczesna posłanka PO Beata Sawicka na ławce w pobliżu Sejmu przyjmuje kwiaty, a także kilkuset tysięczną łapówkę od agenta CBA. Podobnie było w przypadku licznych lekarzy lub sędziów piłkarskich.

Reklama

Przy filmowanej przez ABW próbie zatrzymania byłej minister i posłanki SLD Barbary Blidy podejrzana zastrzeliła się w łazience, zanim doszło do jej wyprowadzenia w kajdankach z domu. Sęk w tym, że polecenie Zalewskiego wcale nie uratowałoby jej życia - na ten film i jego późniejszą publikację zgodę przed akcją wydał właśnie prokurator.

Dlatego karnista Marian Filar apeluje: "Trudno żyć w państwie, w którym obywatele są pozbawiani prawa do informacji na temat działań tego państwa. Myślę, że trzeba się wsłuchać w motto pana Zagłoby: <Znaj proporcje, mocium panie>. A u nas jest tak, że albo wszyscy kłapią na lewo i prawo, albo wydaje się takie oświadczenia i zakłada kaganiec. Chciałbym, aby kierownictwo prokuratury poszukało tu jakiegoś złotego środka" - mówi.

Instrukcję prokuratora Zalewskiego ostro komentuje laureat nagrody Grand Press w kategorii dziennikarstwa śledczego Bertold Kittel z TVN: "Prokurator się ośmiesza. Myślę, że obawia się on konkretnych śledztw dotyczących ludzi obecnej władzy. To taki straszak dla wszystkich funkcjonariuszy, aby nie informowali dziennikarzy o nieprawidłowościach".

Wykrycie przez media jednej z takich afer przed sześciu laty ostatecznie pogrążyło rząd Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dziennikarze "Rzeczpospolitej" ujawnili, że wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka ostrzegł przed policyjną akcją swoich partyjnych towarzyszy. Do dziś jedyną karą, jaka go spotkała, jest zniknięcie z życia publicznego. Od wyroku 3,5 lat więzienia uchronił go akt łaski podpisany przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.