Stacja postanowiła sprawdzić, jak warszawskie szpitale radzą sobie ze świńską grypą. I okazało się, że niezbyt dobrze. Kaszlącego i zakatarzonego "turystę z Hiszpanii" z trzech kolejnych placówek wysłano do szpitala zakaźnego. Rejestratorki radziły taksówkę, ale w jednym szpitalu dziennikarz dostał maseczkę na wypadek podróży autobusem.
Za taki obrót sytuacji szpitale ukarał NFZ. Kary wyniosły: milion złotych, 500 tysięcy złotych i 400 tysięcy złotych. Szpitalom przysługuje prawo odwołania i ich dyrektorzy zapowiedzieli, że z niego skorzystają.
Teraz w obronie placówek stanęli lekarze. "Samorząd lekarski - jestem upoważniony do przedstawienia żądania - domaga się cofnięcia decyzji NFZ i wyciągnięcia konsekwencji - z odwołaniem włącznie, wobec osób, które podjęły decyzję o ukaraniu tak wysokimi karami" - oświadczył przewodniczący Okręgowej Rady Lekarskiej Andrzej Włodarczyk.
Dodatkowo do prokuratury trafi zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez urzędnika Narodowego Funduszu Zdrowia. Miałoby ono polegać na przekroczeniu uprawnień i działaniu na szkodę interesu publicznego.
Jak twierdzi bowiem Włodarczyk, kary zapłacą tak naprawdę pacjenci. Tak też mówi dyrektor ukaranego szpitala klinicznego im. prof. Witolda Orłowskiego Jan Czeczot.
"Jeżeli NFZ nałoży karę, to znaczy, że nie zapłaci za zrealizowane świadczenia zdrowotne, a to znaczy, że szpital nie zapłaci faktur za leki i za sprzęt" - twierdzi.
W jego szpitalu naganami ukarano dyrektora ds. medycznych, kierownika przyszpitalnej przychodni, lekarza, który przyglądał się wizycie "turysty" oraz rejestratorki.
Dyrektor szpitala broni jednak swoich pracowników. Wedlug niego dziennikarz świadomie zgłosił się do rejestracji a nie na izbę przyjęć. "Izba przyjęć jest naprawdę bardzo dobrze przygotowana" - podkreślał. "Zostaliśmy, powiem po sportowemu, <złapani na aucie> w rejestracji" - dodał.
Czeczot nie ma jednak żalu do TVN24, bo "tego typu sytuacje są elementem kontroli pokazującym nieścisłości systemu".