"Przyjechałem tu dwa tygodnie temu i wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem częścią najsławniejszego uniwersytetu świata" - mówi z dumą Aleksander Chmielewski, absolwent warszawskiego Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika, który w tym roku dostał się w Oksfordzie na inżynierię. "Patrzę na historyczne mury, tradycyjne stroje i czuję się niesamowicie. Koledzy, którzy są tutaj dłużej, mówią, że już po dwóch latach emocje mijają i Oksford postrzega się jak zwyczajne miasto" - dodaje ze śmiechem. On również w sobotę przemaszerował z innymi pierwszoroczniakami do XVII-wiecznego romańskiego Sheldonian Theatre.

Reklama

Tam właśnie odbyła się uroczysta immatrykulacja (zaliczenie w poczet studentów uczelni - przyp. red.). Pojawili się na niej wszyscy "nowi ludzie" Oksfordu, zarówno ci zaczynający studia licencjackie, podyplomowe, jak i doktoranci. "Są zasady, których trzymamy się od kilkuset lat" - pouczał ich dr John Hood, wicekanclerz uniwersytetu oksfordzkiego. "Noszenie tradycyjnej togi i przysięga po łacinie zobowiązują do walki o najlepsze wyniki. Oczekujemy od was, że będziecie pracować na dobre imię uczelni".

Ten oficjalny strój to tzw. subfusc. Nosi się go nie tylko w trakcie immatrykulacji, ale również podczas egzaminów, ceremonii wręczenia dyplomów oraz podczas uroczystych kolacji z wykładowcami. Składa się z togi oraz biretu. Podczas zaprzysiężenia każdy ze studentów trzymał go jednak w ręce. I to się nie zmieni aż do zakończenia nauki. Dopiero w dniu wręczenia dyplomów będą mogli założyć birety na głowy.

Zgodnie z tradycją każdy student, który zaczyna naukę w Oksfordzie, staje się częścią jednego z 39 college’ów. W ramach opłaty - 2 tys. funtów rocznie - otrzymuje opiekę prawną, możliwość zakwaterowania w jednoosobowych pokojach, za które jednak dodatkowo płaci (w zależności od standardu od 80 do 130 funtów tygodniowo), oraz ma dostęp do świetnie wyposażonych bibliotek, czytelni, sal komputerowych, a także tzw. Common Rooms.

Reklama

To właśnie tam studenci i profesorowie spotykają się na herbacie, ciasteczkach i nieformalnych dyskusjach. W każdym z college’ów znajduje się stołówka, gdzie dobry obiad można zjeść już za trzy funty. Starsze college, np. Christ Church lub Magdalen mają eleganckie jadalnie, w których wieczorami często odbywają się tzw. Formal Halls, czyli uroczyste kolacje z profesorami i gośćmi z zagranicy.

Wydarzeniem sezonu jest jednak październikowa immatrykulacja, na którą co roku od setek lat czeka całe miasteczko, turyści i rodziny studentów. W sobotę w tłumie zebranym wokół Sheldonian Theatre znalazła się nawet polska flaga. "Przyjechaliśmy całą rodziną, żeby zobaczyć, jak nasza córka dołącza do grona najlepszych studentów świata" - mówi Janina Romańska z Łodzi. Adam Józwowicz, prezes organizacji studenckiej PolSoc, opowiada, że kilka lat temu w Oksfordzie uczyło się zaledwie kilkunastu Polaków. W tym roku na pierwsze spotkanie PolSocu przyszło ich już dużo więcej. "Najwięcej jest młodych studentów, tzw. undergraduates, którzy chcą tu robić licencjat, a później zdobyć tytuł magistra" - mówi Józwowicz. Sam jest teraz na drugim roku matematyki.

Antoni Wróbel z Warszawy, który zaczyna właśnie studia na prestiżowym wydziale biochemii, twierdzi, że polscy studenci nie powinni obawiać się wyjazdów na zagraniczne uczelnie. "Tak naprawdę w Oksfordzie powinna studiować połowa mojej klasy" - mówi były uczeń warszawskiego liceum im. Józefa Poniatowskiego. "Części nie chce się aplikować, a reszta myśli, że na pewno się nie dostanie. A na niektórych kierunkach jest tutaj tylko czterech kandydatów na miejsce" - dodaje. Antek mówi, że już w gimnazjum wiedział, że wyjedzie na studia za granicę. Chce zostać naukowcem i specjalizować się w neurofarmakologii. "Uczelnia taka jak Oksford z pewnością mi to umożliwi. Tutaj wychowało się przecież ponad stu noblistów" - podkreśla.