p
Piotr Matywiecki*
Czy współcześni polscy poeci dojrzeli do zrozumienia lekcji dawnej rosyjskiej awangardy
Gdyby przyjąć perspektywę historycznoliteracką, trzeba by stwierdzić, że edycja poezji Wielimira Chlebnikowa w doskonałym i erudycyjnym przekładzie Adama Pomorskiego jest faktem pierwszego rzędu. Dlaczego więc, mimo że od wydania pierwszego tomu tej monumentalnej edycji minęło już sporo czasu, a teraz polscy czytelnicy otrzymują do rąk tom kolejny, nie widać świadectw, że ktoś się spośród poetów czy krytyków tym wydarzeniem przejął? Powodem jest - jak mi się zdaje - szok, który wyraża się neurotycznym milczeniem.
To, co się polskiej poezji objawiło wraz z ukazaniem się tomów Chlebnikowa, jest wstrząsające. Sprawia ten efekt odwaga językowa, wyobraźniowa bezkompromisowość, roszczenia do objęcia całości ludzkiego świata. Może się jednak tak stać, że z lęku przed szokiem nie będzie ta poezja przeczytana gruntownie... Polska poezja bowiem bywa obecnie znieczulona na ryzyko nadwrażliwej sensualności, na ryzyko bezpośredniości zmysłowej. Polska poezja boi się nadmiaru. Myśl o w s z y s t k i m paraliżuje ją. Pewien rodzaj uklasycznienia rozumianego jako asekuracja dotyka wiersze dziś pisane - i dotyczy to zarówno uczniów Miłosza, jak i szkoły Różewiczowskiej (bo nie samych tych Mistrzów) czy postawangardowej, neolingwistycznej.
Brak nam przewodnika takiego jak Chlebnikow. I brak podobnych ambicji - może miał je niedawno zmarły Tymoteusz Karpowicz? Ale wierzę, że Chlebnikow wbił swój oścień - ta rana boli i ktoś wreszcie zechce wyrazić ten ból, ten brak.
Przed czterdziestu laty tworzył lirykę inspirowaną Chlebnikowem jego wierny pierwszy tłumacz, samotnik polskiej poezji - Jan Śpiewak. Dane mu było przejąć się tą tradycją u nas egzotyczną. (Innym jej znawcą był Seweryn Pollak, u którego Pomorski terminował). Dlatego liryka Śpiewaka, przez niektórych wysoko ceniona, nigdy nie znalazła się w kanonie.
Po opisie sytuacji, w jakiej czytamy dziś Chlebnikowa, zajmijmy się właściwościami i istotą jego poezji. Używa on koncertu środków poetyckich, stylów mowy, gatunków, stosując przy tym rozmaite dystanse: od ścisłego utożsamienia się z przeżyciami i poglądami wyrażanymi - aż po ironię i sarkazm. A środki poetyckie wywoływane są intuicją i wiedzą antropologiczną zebraną z całej historii kultur świata - od prehistorii po XX wiek.
Chlebnikow wypracował wiele gatunków swej poetyckiej mowy, wiele przesmyków, przez które z różną szybkością przeciskał się żywiołowy napór jego wyobraźni. Były wśród nich krótkie liryki o błyskawicowym przebiegu. Pisał o nich: "Te natchnione pieśni w starodawnym guście, małe piosenki tchnące życiem, podług których można by oceniać, ile lat miał twórca, dokąd szedł, w jakim był nastroju, czy był gniewny, czy zamyślony, czy wszechświat wydawał mu się ponurym przekleństwem, czy dzwonem wzywającym do modłów (...)". Takie liryki są wyładowaniami napięć między żywiołami świata i między najrozmaitszymi uczuciowymi i stylistycznymi rejestrami mowy.
Obok tego uprawiał wielką, obywatelską retorykę, jak w wierszu o Lermontowie, rozpoczynającym się surowo i patetycznie: "W ojczyźnie malowanej śmierci, na Maszuku,/ Gdzie dym oficerskiego pistoletu/ Spowił całunem prorocze źrenice,/ Wielkie i piękne oczy/
I białe czoło o szerokiej kości". Jest w tym tonie godność mowy konfrontowanej z wielkością zdarzeń i ich aktorów. I odwrotnie: godność zdarzeń i ludzi konfrontowana jest z wielkodusznością mowy.
Liryka Chlebnikowa nieodłączna była od epiki. Za pomocą lirycznych środków tworzył epikę. Z kolei jego epika była dramaturgią, dialogizował ją. Pisywał poetyckie reportaże - okrutne poematy rewolucji i wojny domowej, psychologiczne portrety katów i ofiar, zapisy gorączkowych rozmów, kroniki wydarzeń. Oddawał w nich dzikość epoki, w której bandyci służyli rewolucji, uprawiali wesołe, dziarskie mordowanie. Tworzył sprawozdania z wędrówek po oszalałej Rosji - swoiste epifanie podróżne łączące realistyczną mapę z włóczęgostwem wyobraźni. Osobnym podgatunkiem stały się przejmujące wiersze i poematy o głodzie. Biologiczny głód mieszał się ze spazmatyczną łapczywością głodnego umysłu, z pragnieniem dobra i prawdy.
Nigdzie ta poezja nie jest bezwładna, statyczna, opisowa, rutynowa, w żadnym miejscu nie jest biernie kontemplacyjna - choć miewa momenty kontemplacji czynnej. Wtedy Chlebnikow uprawia swe kosmologie i historiozofie, oparte na wyczuciu rytmów kosmicznych i rytmów historii, nigdy jednak niebędące doktryną ani teorią. Są to raczej dokumenty pracy duchowej z niebywałym wysiłkiem wtajemniczającej się w budowę i pulsowanie wszechświata. Nie dowiemy się już nigdy, ile w tym było świętego szaleństwa, a ile - jak chce tłumacz i komentator - kpiny i ironii.
Pomorski ową ironiczną atmosferę Chlebnikowa pojmuje szeroko. Wydaje się, że bliska mu jest definicja romantycznego filozofa Friedricha Schlegla: "Istnieją stare i nowoczesne wiersze, które w całości oddychają na wskroś boską aurą ironii. Żyje w nich prawdziwa, istotnie transcendentalna bufoneria. Wewnątrz - jako nastrój, który wszystko przeniknie i nieskończenie wzniesie się ponad wszystko, co uwarunkowane, także ponad własną sztukę, cnotę czy genialność; na zewnątrz - widoczna jest w posłużeniu się manierą mimiczną zwyczajnego dobrego włoskiego buffo".
To wielki problem Adama Pomorskiego, całej jego koncepcji nowożytnej literatury, którą wykłada jako eseista i praktykuje jako tłumacz. Odkrywa w tłumaczonej poezji taką właśnie Schlegeliańską "boską aurę ironii". Dla Chlebnikowa to "buffo" stało się morderczą tragedią. "Wznoszenie się ponad własną sztukę" nadawało utworom rosyjskiego poety marzycielski polot. Jeśli to była żonglerka, to ciężarami całego świata. Było to jednak marzycielstwo bezradne tym bardziej, że mieszało się z okrutnym, zbrodniczym, bezdusznym komunistycznym utopizmem, który nie ponad sztukę się wznosił, ale "ponad" etykę!
Świat tej poezji, ujęty w wiele gatunków mowy, można poznać, stosując trzy kategorie: obszerności, ciężaru i miary. Co do "obszerności" - można by powiedzieć, że poezja ta tworzy mikrokosmos, reprezentację uniwersum, gdyby nie możliwość mylnego skojarzenia z czymś uschematyzowanym i pomniejszonym, z modelem rzeczywistości. Jest inaczej. Twórczość Chlebnikowa widzę jako Osobę Słów postawioną pośród świata i równą mu godnością, karmioną światem i uprawiającą świat.
Przez ciężar poetyckiego świata rozumiem jego istotność i bolesność. Ważyć ją należy najprościej: brzemieniem spraw, jakimi los indywidualny i zbiorowy obciąża świadomość. Głód, terror, wymuszona włóczęga po Rosji - tymi okrutnymi sposobami zło wprawia tłumy w diabelski ruch, w spazmatyczne obronne skurcze. Losowi podlega także przyroda.
W epickich poematach Chlebnikowa i w jego drobnych lirykach przerzucane są między skrajnymi emocjami euforii i depresji ogromne masywy: ciężar zrewoltowanych, oszalałych tłumów, ciężar upokorzeń, ciężar win, ciężar krajobrazów widzianych po raz ostatni przez ludzi, którzy za chwilę zginą.
Przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że zawsze pisał z wnętrza wyobraźni chłopskiej, swoiście przyrodniczej. Dlatego tworzył jemu tylko właściwy, ale z gruntu chłopski mit - choć miasto go fascynowało. Naturalnym środowiskiem była tu mityczna łatwość metamorfoz, swobodne i spontaniczne przepracowywanie materii świata i historii. Oraz mityczna beztragiczność śmierci - jak w baśni. Tym silniejszy jest kontrast, gdy w poetyckich reportażach zmuszony był dokumentować nagie okrucieństwo masowych morderstw. A przecież nawet wtedy umiał stworzyć mit męczeństwa, pasyjny mit ówczesnych cierpień, który zawarł w apokaliptycznej wizji: w Golgocie ukrzyżowanego konia. W ten sposób ukazał zwierzęcą niewinność ludzkiej męki - to, co w ludziach zwierzęce, okazuje się czystsze od tego, co specyficznie "ludzkie", od okrucieństwa. O ileż to głębsze wyobrażenie od "zmartwychwstańczych", ale plakatowych "Dwunastu" Błoka...
Masa świata, tak do gruntu poruszona społeczną gorączką czasów, niejako sama z siebie emanuje utopiami, rzadko będącymi w zgodzie z urzędową ideologią bolszewicką. Pośród owych utopii jest i ta sensu stricto poetycka, której wyznawcą zdaje się Chlebnikow. Marzył, by statyczna energia ukryta w ciężarze świata mogła bezpośrednio, bez marnotrawienia, przemieniać się w nieskalaną, czystą etycznie, aktywną energię ludzkiej historii, energię dobra. Marzył o miastach powstających bezpośrednio z przyrody i z rozumu i wyobraźni: bez pośrednictwa cywilizacji technicznej.
Bez pośrednictwa miejskiej tradycji, bo był do chłopskości przywiązany. Nie budował utopii, nie narzucał jej arbitralnie - wyczuwał, wyczytywał utopię z "powietrza", z "atmosfery", z "lotności" i naiwności, bezpośredniości swych czasów. Tym się różnił od komunistów, marksistów. A przecież razem z poezją był skazany: miary piekła przemieniły naturę w spaleniznę, człowieczeństwo w popiół.
Tragedia epoki, której wiernym kronikarzem jest Chlebnikow, zaciera przynależność jego poezji do pewnej szczególnej XX-wiecznej inspiracji - do oczarowania filozofią presokratyczną. Wielu tak inspirowanych miało to szczęście, że doświadczając albo będąc świadkami okrucieństw tego stulecia, nie byli przez nie tak storturowani jak głodujący i przepędzany z miejsca na miejsce Chlebnikow. Dlatego z większą swobodą ducha, choć z mniej dramatyczną wyobraźnią, mogli oddawać się swoistej filozofii przyrody. Chodzi mi o poetów takich jak w pierwszej połowie wieku Paul Claudel, a później nieco Octavio Paz. Właściwy był im powrót do presokratycznych korzeni, do czasów, gdy filozofia nie była jeszcze różna od poezji. Nie należy ich presokratyzmu wiązać z myślą Heideggera, z jego rewoltą w pojmowaniu bytu, a z powrotem do przyrody jako nauczycielki mądrości i wyobraźni.
Chlebnikow - ezoteryk, Claudel - chrześcijanin, Paz - indiański mistyk, zupełnie inne kultury reprezentowali, inna była ich duchowość i religijność, wydaje się, że więcej ich różni, niż łączy. Znamienne, że Claudel i Paz to zawodowi dyplomaci, ambasadorowie swych państw. Paz w eseistyce, a Claudel w dzienniku byli "dyplomatami" politycznej i ideologicznej historii naszych czasów, negocjowali ich zgodę z uniwersaliami sumienia. Może i Chlebnikow miałby takie aspiracje, ale wrzucony w polityczny chaos Rosji musiał żyć w historii niedyplomatycznej, nienegocjowalnej, morderczej.
W swych utopiach jedynie uciekał - sądząc, że projektuje... Ale dla wszystkich trzech to, co najważniejsze - obszerność, ciężar i miara świata - były nie tyle kategoriami umysłowego opanowywania rzeczywistości, co regułami żywego języka, którym mówi i człowiek, i natura, a harmonia (albo dysharmonia) człowieka i natury to poetycka wyobraźnia, jej duchowo-przyrodnicze polifonie i tonacje.
Poezji Chlebnikowa po bratersku mogą patronować dwa zdania z dziennika Claudela, dwie kanoniczne reguły presokratycznej wyobraźni. Pierwsza reguła brzmi: "Posługiwać się całym stworzeniem" - takie nastawienie twórcze dawało Chlebnikowowi niezwykłą odwagę. Posługiwał się całym stworzeniem dla wyrażenia całego stworzenia. Słowa jego poezji magicznie utożsamiające się z bytami, które oznaczały, zarazem określały dystans do tych bytów - były narzędziami do obróbki materii świata i były samą materią, która wyłaniała narzędzia, by siebie przepracowywać. Największy presokratyk, Heraklit, mówił: "Rządzić wszystkim przez wszystko". Tu jest miejsce na drugą kanoniczną regułę Claudela. O Bogu poetów tak się wyraził w dzienniku: "Pan Wersyfikator miar i wag". Raczej bogowie niż Bóg rządzą światem Chlebnikowa, ale tym skwapliwiej zgodziłby się rosyjski poeta, że istotę poezji stanowi nie tylko wersyfikacyjny rytm strumienia mowy, ale bardziej jeszcze rytm natury wyczuwany przez poezję, i że w tym jest boskość. Lepiej powiedzieć: poezja sama jest rytmem przyrodniczym, miary mowy tożsame są z rytmami materii - a i jedne, i drugie są logosem.
Mówiąc o miarach, dotykamy jednej z najistotniejszych spraw w poezji Chlebnikowa, który - jak wiadomo - oddawał się specjalnym obliczeniom rytmów historycznych. Wierzył w regularną powtarzalność epok, w ściśle dające się obliczyć daty powrotu wielkich osobowości wpływających na losy społeczeństw. Ta historiozoficzna ezoteryka, choć kuriozalna, mogąca wyglądać na dziwactwo, na uzurpację szalonego umysłu, ma jednak swoją mądrość, głęboko ugruntowaną w myśli presokratycznej, w aforyzmach Heraklita. Jeden z nich przytoczyć muszę w dwóch przekładowych wersjach, bo istota różnicy tych tłumaczeń stanowi kwintesencję tego, czym jest miara dla Chlebnikowa i jego braci w poezji.
Wersja pierwsza - przekład W. Heinricha: "Tego porządku świata, który jest ten sam dla wszystkich, nie zrobił żaden bóg ani człowiek; był on zawsze, jest i zawsze będzie wiecznie żyjący ogień, rozniecany według miary i według miary gasnący".
Wersja druga - przekład H. Elzenberga: "Świata tego, jednego dla wszystkich, ani z Bogów nikt nie stworzył, ani z ludzi. Był zawsze, jest i będzie: ogień wiecznie żywy, miarami się zapalający i miarami przygasający".
W pierwszej wersji aforyzmu miara rządzi ogniem, rytmizuje go. Jeśli dla poetów ogniem jest poetycki ład świata, to rytmy tego ładu narzucone są z zewnątrz, zatem i porządek rytmiczny poematów, wersyfikacja, jest arbitralny. W drugiej wersji - wedle znawców bliższej oryginałowi - to sam ogień wyłania z siebie miary, sam ze swojej istoty jest rytmiczny, "miarowy". I takie właśnie rozumienie rytmu przepaja poezję Chlebnikowa. Miara jest życiem poetyckiego ognia, należy do energii mowy, miara jest niezbywalną właściwością ognia - a nie czymś ogniowi narzuconym. Ogień rodzi miary i ogień karmi się miarami. Płomienna energia liryczna ma w sobie miary, którymi żyje: miary przemian. Wiersz sam w sobie rytmizowany i przemieniający się oddaje tym samym rytmy i przemiany kosmosu.
To są - oczywiście - prawdy znane wszystkim prawdziwym poetom. Ale w praktyce uprawianego wiersza bywa z tym różnie, bo nie pamięta się o dwoistej naturze miar wierszowych - że są one miarami napięcia i że "prze-mierzają" substancję mowy w ruchu przetwarzania świata. Dzisiejsi polscy poeci albo mają wiedzę o tak rozumianym rytmie, ale w swej twórczości są rytmicznie sztywni, doktrynalni, albo też wprawdzie rytm ich żyje, ale brakuje mu tego, co czyni go logosem: rytmicznym ładem głębokiego uniwersum, a nie tylko jego powierzchniowej słownej warstewki.
Także kwestia różnicy i antagonizmu wiersza regularnego i wiersza wolnego dostąpiła dojrzałego rozstrzygnięcia w poezji Chlebnikowa.
Jego wersyfikacja harmonizuje wiersz wolny i wiersz regularny, dając wrażenie pięknych reguł rytmicznej wolności. Wiersz wolny, gdy jest regularny, regularny, gdy jest wolny. Chlebnikow stosuje charakterystyczne, krótkie wersy "składające się" w długie okresy zdaniowe, w kołyszącą składnię. Krótka fala rytmu składa się w obfity i ciężarny, najdłuższy rytm epicki, ponad wersami kołyszący mową ogromnych poematów.
Adam Pomorski i czuje, i wie, co to miara wiersza. Odczucie zawdzięcza zachwytowi tłumaczoną poezją, a wiedzę - kompetencji kulturowej. Wie, że to jest miara zachłannego, wszystko pożerającego ognia.
I że to jest rozumna praca przemian. Przez wiele lat przymierzając swoją wrażliwość do tekstów miarowych i do wolnych wierszy, pozwolił, by różnorodne tłumaczone teksty jego wrażliwość rozpaliły i uczuliły na miary i wolność miar tego świata, w którym żyją wiersze i poematy żywiołowych poetów.
W poezji Chlebnikowa odkrył dla nas siłę i bezradność rozumu doprowadzonego przez historię do naiwności i szaleństwa. W drodze do naiwności i szaleństwa logos napotkał zbrodnię. Ale do końca, heroicznie, pozostawał rozumem. Erudycyjne komentarze i przypisy Pomorskiego nie oswajają Chlebnikowa - nawet gdy go "racjonalizują". Pomorski wskrzesza tego poetę, objaśnia, projektuje wizję Osoby Chlebnikowa na dziś i na przyszłość polskiej poezji.
Kim był Chlebnikow dla swoich czasów? Był ogniem podpalającym doktryny i sceptycyzmy, logiczne składnie i sceptyczne ironie. Jego "rola" poety nie była rolą - była zaprzeczeniem instytucjonalizacji poezji. Obserwował i umiał dać świadectwo tego, jak w jednej krótkiej epoce narodziny XX wieku stały się agonią. Słyszał, jak pierwszy krzyk niemowlęcia przechodzi w ryk mordercy. Doświadczył, jak zbrodniczo naiwne marzycielstwo staje się realizacją marzenia o zbrodni.
Kim jest Chlebnikow teraz? Wyrzutem sumienia poezji. Jej anarchicznym człowieczeństwem. Zewnętrzną duszą poezji nawiedzonej i mądrej, jej nowym poselstwem w nasz świat.
Piotr Matywiecki
p
*Piotr Matywiecki, ur. 1943, poeta, krytyk literacki, eseista. Jest autorem siedmiu tomów wierszy, a także wielu prac krytycznych i eseistycznych. Za wydaną w 1994 roku książkę eseistyczną "Kamień graniczny", której centralnym tematem był Holocaust jako doświadczenie zbiorowe i trop literacki, otrzymał prestiżową nagrodę Pen Clubu. Wraz z Tomaszem Burkiem i Iwoną Smolką prowadzi na antenie II programu PR najciekawszą, stałą audycję poświęconą literaturze "Tygodnik Literacki".