Kilkanaście kilometrów za Leżajskiem jadąc w stronę Rzeszowa, trzeba skręcić z głównej drogi. Malownicze wzgórza posiekane liniami pól, na których kwitną maki i chabry. Wszędzie lasy. Droga to strasznie dziurawy, połatany asfalt. Samochód trzeszczy nawet przy prędkości 30 km/godz. Wkrótce na drodze może się zrobić ruch. Prawdopodobnie tutaj powstanie amerykańska baza rakietowa, część tak zwanej tarczy antyrakietowej.
– Przemawia za tym infrastruktura: lotnisko w Rzeszowie, sieć kolejowa i drogowa, budowa geologiczna i wreszcie stosunkowo mało ludzi w okolicy – mówi płk Marian Kurzyp, były naczelny architekt Wojska Polskiego, który wybudował wiele baz dla Układu Warszawskiego. – Nie zapadła jeszcze ostateczna decyzja. Trwają rozmowy. Baza miałaby za zadanie bronić Europę przed atakiem rakietowym – mówi rzecznik Departamentu Obrony USA Joe Carpenter. Informację tę potwierdza pośrednio premier Kazimierz Marcinkiewicz. Jest jednak bardzo lakoniczny. – Nie o wszystkich rzeczach trzeba opowiadać publicznie, niektóre wystarczy robić – mówi i milknie.
Nieoficjalnie wiadomo, że amerykańscy oficerowie, wspólnie z naszymi zjeździli Polskę wzdłuż i wszerz, szukając odpowiedniego terenu. Pentagon przeznaczył na wyszukanie właściwego miejsca 50 mln dol. – Nie ma decyzji, ale czekamy na oficjalne zapytanie ze strony amerykańskiej o możliwość powstania takiego obiektu. Teraz ruch należy do nich – twierdzi rzecznik ministra obrony narodowej Piotr Paszkowski.
Kilka kilometrów pod ziemią w okolicach Rzeszowa może w ciągu trzech lat powstać amerykańska baza z pociskami jądrowymi. To miejsce jest doskonałe ze względu na drogi, lotnisko, słowem infrastrukturę - tak przynajmniej twierdzą wojskowi specjaliści.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama