Gdy "Masa" był bandytą, opływał we wszelkie luksusy. Rozbijał się drogimi samochodami, postawił wielką posiadłość w podwarszawskim Komorowie, kieszenie miał pełne pieniędzy. Życie w zgodzie z prawem nie jest już tak różowe.
Legalny interes, jaki zamierzał rozkręcić Jarosław S., zakończył się katastrofą. Zamiast zysków przyniósł mu tylko długi, które urosły już do 80 tys. zł. Ponieważ nikt "Masy" się już nie boi, nie płacą mu też dawni dłużnicy, a są mu winni kilkaset tysięcy dolarów.
Na dodatek nikt nie chce kupić jego posiadłości. A pieniądze, które dostaje od państwa w ramach programu ochrony świadków, wystarczają mu tylko na podstawowe opłaty. Były gangster powiedział "dość" i - by odzyskać dawną pozycję - chce się ujawnić.
Policjanci odradzają mu ten krok, bo są pewni, że bandyci, którzy poprzysięgli mu zemstę, szybko spełniliby groźby. "Nie potrafił przystosować się do normalnego życia, stawia co rusz nowe żądania, szantażuje nas za pomocą mediów, odrzucił naszą propozycję wyjazdu za granicę, by tam bezpiecznie podjąć pracę, zaczął nadużywać alkoholu" - tłumaczy "Życiu Warszawy" oficer Komendy Głównej Policji.