Jego adwokat domagał się większej kwoty - ponad 140 tys. zł. Jednak sąd nie uznał tych roszczeń. Samego Włodzimierza P. nie było w sądzie podczas odczytania wyroku.

Najdziwniejsze w całej sprawie jest to, że tuż po wypadku, w którym zginął jego szef, Włodzimierz P. przyznał się do morderstwa. Ale był wtedy kompletnie pijany - miał we krwi trzy promile alkoholu.

Po dojściu do siebie odwołał zeznania. A sąd uznał, że prokuratura nie potrafiła udowodnić winy. Jednak proces trwał dwa lata i w tym czasie Włodzimierz P. siedział w areszcie. Jak się okazało - niesłusznie.