Dzisiaj miała zapaść decyzja, który z resortów wydrze dla siebie najwięcej z pustawego worka budżetu państwa. Dlatego politycy koalicji usiedli do stołu. A właśnie wojna o ten podział groziła końcem koalicji i wcześniejszymi wyborami.
"To było bardzo dobre, spokojne spotkanie, bardzo dużo liczb, bardzo dużo merytorycznych wypowiedzi. Nie padały groźby, jedynie prośby" - powiedział Jan Dziedziczak, rzecznik rządu. Pytany o ocenę sytuacji w koalicji, powiedział: "Jeżeli taka atmosfera będzie nadal, wszystko zapowiada się bardzo dobrze".
Wcześniej Lepper szantażował wszystkich. Domagał się m.in. większych pieniędzy dla swojego rolnictwa. Obraził się, że do Afganistanu jedzie więcej żołnierzy, niż chciał, a w ogóle to Polska powinna wycofać wojsko z Iraku. To zresztą tylko część jego żądań, które rosły z dnia na dzień. Jego apetyt był już tak duży, że premier powiedział: stop.
I sprawa stanęła na ostrzu noża. Jarosław Kaczyński dał wczoraj Lepperowi kilka godzin na decyzję - rządzimy razem, czy ogłaszamy wcześniejsze wybory?
Negocjacje "ostatniej szansy" rozpoczęły się dziś rano. Giertych i Lepper spotkali się z premierem Kaczyńskim w tajnym miejscu, by ratować rząd. Po spotkaniu Giertych powiedział, że porozumienie w sprawie budżetu jest rzeczywiście bardzo trudne, ale możliwe. A to oznacza w dyplomacji, że ci trzej politycy - Kaczyński, Lepper i Giertych - dogadali się, jak podzielić środki z budżetu, by spełnić żądania wszystkich rządzących partii.
Po południu potwierdził to Lepper. "Chciałbym uspokoić opinię publiczną, że wstępnie dogadaliśmy się, że będziemy realizować program trzech partii, że nie będzie takich niedomówień, jak do tej pory" - zarzekał się lider Samoobrony.
Widać, Lepper ugiął się pod groźbą PiS, który zapowiedział, że jeśli Samoobrona zerwie koalicję, to posłowie wprowadzą do konstytucji przepis zakazujący osobom skazanym kandydowania do parlamentu. I wtedy Lepper może zapomnieć o mandacie posła...