"Gigantyczna kula ognia ogarnęła najniższy poziom kopalni. Pokład ogarnęła niewyobrażalnie wysoka temperatura - około 1000 stopni Celsjusza, która zaczęła wysysać górnikom tlen. Zamiast niego zaczęli wdychać opary trującego gazu" - opisuje dzisiejszy koszmar rzecznik spółki Kompanii Węglowej Zbigniew Madej.

Dlatego szanse na przeżycie uwięzionych górników maleją z każdą sekundą. Wiadomo już, że nie przeżyło ośmiu. Pozostali mieli szanse przeżyć tylko, jeśli zdążyli założyć maski tlenowe. Najgorsze, że wybuch zmiótł tak zwaną tamę, która miała ich chronić właśnie przed takim wybuchem. A to oznacza, że eksplozja miała niewyobrażalną moc.

"Gdy wybucha metan, człowiek tam na dole jest jak zapałeczka. Najpierw jest podmuch, a potem potężna fala uderzeniowa. W chodniku gwałtownie obniża się poziom tlenu i nie ma czym oddychać" - Wojciech Bradecki, były prezes Wyższego Urzędu Górniczego, opisuje dramat, z jakim musieli zmierzyć się górnicy.

Teraz 1030 metrów pod ziemią ratownicy walczą o życie 15 górników. Mają kilkaset metrów do pokonania. Ratownicy przebijają się przez zawaloną ścianę gołymi rękoma. Nie mogą użyć ciężkiego sprzętu, bo każda iskra może wywołać kolejną eksplozję.

"To mordercza akcja. Bo to niezwykle niebezpieczna kopalnia, podatna na wybuchy metanu i tąpnięcia. Po tak gwałtownym wybuchu na ratowników i uwięzionych górników może jeszcze zawalić się jedna ze ścian. Może też znów wybuchnąć metan. Wszyscy są w śmiertelnym zagrożeniu" - tłumaczy rzecznik Kompanii Węglowej.

Akcja ratownicza może potrwać nawet kilka dni. Ratownicy nie spoczną, dopóki nie odnajdą wszystkich zasypanych górników.