p
Fred Halliday*
Sunnici, szyici i "trockiści islamu"
Obecny konflikt bliskowschodni jest, jak wszystkie poważniejsze konflikty międzynarodowe, wielowymiarowy. Nie rozgrywa się wokół jednej głównej osi przemocy (Izrael/Arabowie, Stany Zjednoczone/terroryzm, Zachód/Iran), lecz obejmuje szereg nakładających się na siebie konfliktów z udziałem państw i ruchów zbrojnych. Stratedzy i analitycy skupiają uwagę przede wszystkim na konfrontacji między USA i ich wrogami w Iraku, jak również - w rosnącym stopniu - na Iranie. Ale w regionie występuje jeszcze jeden ważny i groźny problem, który ma niewiele wspólnego z machinacjami Waszyngtonu czy Tel Awiwu. Chodzi o rozprzestrzenianie się, w sposób radykalnie nowy dla Bliskiego Wschodu, bezpośredniego konfliktu między sunnitami i szyitami.
Zagadnienie islamu sunnickiego i szyickiego obrosło wieloma uogólnieniami i uproszczeniami. Po rewolucji irańskiej, kiedy z użyciem radykalnej, populistycznej, typowej dla Trzeciego Świata retoryki ajatollah Chomeini potępiał Zachód i "fałszywe bóstwa" (taghut), służące imperialistycznym interesom w regionie (do tego grona należeli między innymi szach Iranu, Anwar Sadat, Saddam Husajn i przywódcy państw znad Zatoki), często słyszało się pogląd, że szyizm, wyznanie około 10 proc. wszystkich muzułmanów, jest ze swej istoty wojujący.
W przeciwieństwie do sunnitów, którzy nigdy nie kwestionowali prawomocności władzy kalifów i opłacali duchowieństwo z państwowej szkatuły, tym samym sprawując nad nimi kontrolę, szyici nie akceptowali muzułmańskiej legitymacji swoich władców i stworzyli kler, finansowany z wpłat wiernych, który był bliższy ludowi, a zatem bardziej radykalny. Pamiętam rozmowę z Ibrahimem Jazdim, pierwszym ministrem spraw zagranicznych Islamskiej Republiki Iranu (który po śmierci ajatollaha Chomeiniego spędził wiele lat w nieformalnym areszcie domowym w Teheranie). Siedząc pod ogromnymi żyrandolami w dawnym ministerstwie spraw zagranicznych szacha, zakomunikował z dumą: "Jesteśmy trockistami islamu!". Logika tego określenia - w którym pobrzmiewają echa stworzonej przez Trockiego teorii "permanentnej rewolucji" - polegała na szerzeniu w regionie radykalnego irańskiego antyimperializmu. Według Jazdiego był on siłą znacznie potężniejszą niż chwiejna wówczas, a na dodatek prosowiecka ideologia świeckiej lewicy.
W koncepcji tej było wiele uproszczeń i jednostronności. Podobnie jak wszystkie tradycje religijne oparte na świętych tekstach, wierzenia szyitów i sunnitów podlegają wielu interpretacjom. Iran postanowił jednak opatrzyć swoją religię pieczęcią wojenną i krzewić te wartości w całym świecie muzułmańskim poprzez rewolucję, która wciąż jest jeszcze daleka od wyczerpania swego impetu. Dzisiaj ten międzynarodowy radykalizm rewolucji irańskiej stał się czynnikiem zapalnym na Bliskim Wschodzie: skierowanym przeciwko Stanom Zjednoczonym, ale także przeciwko muzułmanom sunnickim i niebezpiecznie zaostrzającym stosunki międzywyznaniowe.
Ścieżki konfliktu
Konflikt międzywyznaniowy jest najbardziej widoczny w Iraku. To, co zaczęło się w 2003 roku jako powstanie przede wszystkim sunnitów i byłych baasistów przeciwko siłom amerykańskim i ich irackim sojusznikom, w połowie 2006 roku miało już postać wielostronnego konfliktu, w którym bojówki sunnickie i szyickie walczyły z Amerykanami, ale także coraz częściej ze sobą nawzajem. Szacuje się, że wojna doprowadziła do migracji - mniej więcej w równych proporcjach wewnątrz Iraku i za granicę - 2 milionów osób.
Iracka wojna ma swoje echa - aczkolwiek na razie znacznie mniej krwawe - w innych częściach regionu: w państwach nad Zatoką, zwłaszcza w Kuwejcie i Bahrajnie, gdzie stosunki między szyitami i sunnitami (ci pierwsi stanowią odpowiednio jedną czwartą i połowę ludności) pogorszyły się; w Libanie, gdzie ekspansja Hezbollahu podczas wojny z ubiegłego lata i po niej doprowadziła do pogorszenia stosunków z ludnością sunnicką, chociaż (mimo całej politycznej burzy) nie do bezpośredniego konfliktu; w Palestynie, gdzie nie ma szyitów, a zwolennicy Fatahu potępiają zwolenników Hamasu jako "szyickich" ze względu na powiązania tego ruchu z Iranem. W Syrii zjawiska te mają bardziej podskórny charakter, ale nie jest tajemnicą, że sunnicka większość od dziesięcioleci jest sfrustrowana faktem, że państwem rządzi elita alawicka o szyickich korzeniach, reprezentowana w partii Baas, która sprawuje kontrolę nad krajem od 1963 roku. Jedyny bezpośredni zryw sunnitów przeciwko baasistom, w formie powstania pod wodzą Bractwa Muzułmańskiego skupionego wokół miasta Hama, został w 1982 roku niezwykle brutalnie stłumiony przez siły Hafiza Asada. Dwie dekady później Bractwo ponownie zyskało w kraju znaczne wpływy, zwłaszcza pośród sunnickich klas średnich. Ruch ten byłby głównym beneficjentem ewentualnego upadku reżimu Baszara Asada.
Nie było zatem niczego zaskakującego w fakcie, że niektórzy przywódcy arabscy - zwłaszcza Egiptu, Jordanii i Arabii Saudyjskiej - zaczęli ostrzegać przed zagrożeniami związanymi ze wzrostem potęgi irańskiej i szyickiej oraz przedstawiać się jako "umiarkowana" muzułmańska zapora przeciwko ekspansji rewolucyjnego sojuszu szyickiego.
Przy obecnym natężeniu konfliktu szyicko-sunnickiego łatwo sobie wyobrazić, że stanie się on najważniejszym pęknięciem w regionie - zwłaszcza w kontekście wycofania się wojsk amerykańskich z Iraku (niezależnie od tempa, w jakim będzie ono przebiegało).
W tych warunkach pojawia się wielu analityków czy propagandystów, którzy wysuwają tezę, że konflikt międzywyznaniowy stanowi "strukturę głęboką", ukryty atawizm, który od dawna kształtował życie polityczne regionu. Innymi słowy, przemoc z lat 2006-2007 oznacza wypłynięcie na powierzchnię głębokiej nienawiści, która zawsze kłębiła się pod spodem. (Podobne argumenty na temat "zadawnionej nienawiści etnicznej" ciągle słyszeliśmy w kontekście wojen w Jugosławii, Sri Lance i Irlandii Północnej). Istnieje wszakże inna, bardziej przekonująca analiza. W jej świetle konflikt sunnicko-szyicki jest zjawiskiem zasadniczo współczesnym, wytworem bliskowschodniego kryzysu politycznego z ostatnich dziesięcioleci, a w przypadku Iraku wytworem spirali przemocy rozkręconej przez inwazję Stanów Zjednoczonych w 2003 roku. W tej perspektywie korzenie konfliktu sunnicko-szyickiego - i bardziej ogólnie: arabsko-perskiego - nie tkwią w zadawnionych wrogościach i urazach, lecz w najnowszej historii regionu. Rewolucje w Iraku (1958) i Iranie (1979) uruchomiły rywalizację oraz niechęć między państwami i narodami, czego wynikiem była najpierw wojna irańsko-iracka w latach 1980-88, a potem walki w Iraku po 2003 roku.
Meandry nowożytności
Należy tu jednak wysunąć dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, różnice czysto religijne - teologiczne - między szyizmem i sunnizmem są nieznaczne, znacznie mniejsze niż między katolikami i protestantami. Dotyczą one nie tyle kwestii wiary czy interpretacji świętych tekstów, co prawomocności władzy i sukcesji po zmarłym w 632 roku n.e. Mahomecie. Sunnici widzą następców Mahometa w kalifach, a szyici w zięciu proroka Alim, jego młodszym synu Al-Husajnie i ich sukcesorach.
Śmierć Al-Husajna w bitwie pod Karbalą (680) z rąk umajjadzkiego kalifa Jezyda stanowi upamiętniany w dorocznych widowiskach pasyjnych moment założycielski szyizmu i historyczne źródło legitymacji władzy. Sunnici mają za złe szyitom między innymi to, że w szyickich meczetach przeklina się wczesnych następców proroka, kalifów czczonych przez sunnitów. Ten pochodzący z VII wieku podział nie tłumaczy jednak najpoważniejszych dawnych i nowszych konfliktów w świecie islamu, których w tym sensie nie można porównywać z wojnami katolicko-protestanckimi we wczesnonowożytnej Europie.
Ponadto występują formy współistnienia i współpracy między sunnizmem i szyizmem, które w Europie raczej nie znajdują odpowiedników. Powszechna była kiedyś praktyka małżeństw międzywyznaniowych (w Iraku i gdzie indziej), a nawet udostępniania miejsc kultu przedstawicielom drugiego odłamu religii muzułmańskiej. Meczet Sajjidna Al-Husajn w Kairze, zbudowany przez fatymidzką średniowieczną dynastię szyicką, która rządziła wówczas Egiptem, jest miejscem świętym również dla sunnitów. W umajjadzkim meczecie w Damaszku, historycznie najważniejszym w świecie sunnickim, znajduje się część poświęcona pamięci Al-Husajna, do której regularnie pielgrzymują szyici z Iranu.
Po drugie, rzeczywisty i bezpośredni konflikt między sunnitami i szyitami (w odróżnieniu od podejrzliwości i różnic wyznaniowych) do niedawna był zaskakująco wręcz nieobecny. Bardziej uwidaczniały się różnice w poglądach politycznych, na przykład w stosunku do nacjonalizmu arabskiego, sekularyzmu czy rewolucji irańskiej. Ponadto muzułmańskie elity rządzące można było zidentyfikować jako przynależne do jednego z odłamów: w większości przypadków były sunnickie, zaś w Iranie, Jemenie i Syrii szyickie. Ale nawet tam, gdzie element wyznaniowy miał wyraźny wpływ na udział we władzy, nie rodził buntu opartego wyłącznie na kwestii wyznania. Kurdowie w Iranie są w przeważającej mierze sunniccy, co bez wątpienia przyczyniło się do tego, że stawili opór państwu szyickiemu stworzonemu przez Chomeiniego w 1979 roku. W Iraku szyici powstali w 1991 roku przeciwko Saddamowi, ale ramię w ramię z Kurdami i przede wszystkim w imię racji politycznych - aczkolwiek Saddam zdławił powstanie pod hasłem La Szi'a Ba'ad al Jaum ("Od dzisiaj żadnych szyitów"). Monopol sunnicki w Iraku już przed 2003 rokiem został raz częściowo przełamany: pierwszym prezydentem po rewolucji z 1958 roku został Abd al-Karim Kasim, pół-sunnita, pół-szyita, postrzegany jednak jako proszyicki.
Jeśli w minionych dziesięcioleciach dochodziło do otwartego konfliktu między sunnitami i szyitami, to nie w świecie arabskim bądź Iranie, lecz dalej na wschód, w Pakistanie i Afganistanie. W pierwszym z tych krajów podsycanie konfliktu międzywyznaniowego w latach 70. stało się elementem ideologii sunnickich ugrupowań zbrojnych uczestniczących w działaniach partyzanckich w Kaszmirze, a później szerzących też wrogość do szyitów w Afganistanie. Począwszy od lat 80. regularnie dochodzi do zamachów na meczety szyickie w różnych regionach Pakistanu. Podczas wojen afgańskich w latach 80. i 90. dominujące wśród mudżahedinów bojówki sunnickie krytykowały szyicką ludność Afganistanu jako wewnętrznych wrogów.
W radykalnej sunnickiej retoryce pojawił się zarzut, że ponieważ szyici czczą imamów i innych świętych, są odszczepieńcami od monoteizmu islamskiego, popadając w herezję "politeizmu". Określenie politeisty, moszrik (dosłownie "ten, co się dzieli") czasem było dosyć dowolnie używane jako synonim "komunisty", w sensie osoby dzielącej się własnością. Ostatnim zwrotem w tej fabule było stworzenie przez afgańskich talibów kultu panującego na przełomie X i XI w. sułtana Mahmuda, którego głównym tytułem do sławy był fakt, że "sto razy" najechał Indie. Jego grób w Ghazni służył jako cel pielgrzymek młodych talibskich żołnierzy wysyłanych do walki z szyitami. Wojownicy słyszeli tam, że sułtan Mahmud "zabijał komunistów już w czasach proroka". Tego rodzaju ideologiczne fantazje i rewizje są osią współczesnego konfliktu sunnicko-szyickiego. Obie strony posługują się zniewagami i hasłami politycznymi, które są wprawdzie zakorzenione historycznie, ale wymagały przetworzenia, aby mogły się stać nośnikami współczesnej tożsamości.
Najgorsza z możliwych konsekwencji
Wykorzystywanie różnic wyznaniowych do bieżących celów politycznych z pewnością sprzyja szerzeniu się nienawiści i przemocy. Kiedy wybuchnie taki pożar, może strawić budowane przez stulecia formy współistnienia. To niewątpliwie przypadek "wojny eksterminacyjnej" w Bagdadzie (mieście, które - warto przypomnieć - na początku lat 50. opuściła prawie cała społeczność żydowska, mieszkająca tam od ponad dwóch tysiącleci).
W początkowej fazie poszczególne państwa (na przykład Iran i Arabia Saudyjska) chcą uzyskać kontrolę nad "swoimi" odłamami wyznaniowymi w innych krajach, ale nie zawsze kontrola ta jest możliwa do utrzymania na dłuższą metę: wpływ Iranu na szyitów w Iraku jest dzisiaj znacznie mniejszy niż trzy lata bądź dziesięć lat temu. Bardzo trudno przewidzieć, jak daleko rozprzestrzeni się ten ogień, ale wydaje się, że inwazja na Irak uruchomiła niebezpieczną dynamikę, która może zdestabilizować sytuację w znacznej części regionu. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z pewnością zadają sobie pytanie, jak zachowałby się świat arabski i sunnicki w przypadku ataku na Iran.
Pewną pociechę można czerpać z ponurej przestrogi, która padła podczas niedawnej konferencji duchowieństwa sunnickiego i szyickiego w Katarze. Kiedy przedstawiciele obu stron przyrzekali, że zaniechają podsycania w meczetach wzajemnej podejrzliwości, a szyici zobowiązali się do zerwania z praktyką wyklinania kalifów, prominentny iracki duchowny ostrzegł, że jeśli konflikt będzie trwał, może pociągnąć za sobą najgorszą z możliwych konsekwencji: młodzież muzułmańska może ulec pokusie... sekularyzmu.
Fred Halliday
przeł. Tomasz Bieroń
p
*Fred Halliday, ur. 1946, politolog brytyjski, specjalista w dziedzinie spraw bliskowschodnich, profesor na wydziale stosunków międzynarodowych London School of Economics. Jako komentator polityczny współpracuje m.in. z BBC. Opublikował kilkanaście książek na temat historii politycznej Bliskiego Wschodu oraz relacji między Zachodem i światem islamu, m.in.: "Iran, Dictatorship and Development" (1979), "Nation and Religion in the Middle East" (2000) oraz "The Middle East in International Relations" (2005). Po polsku ukazał się "Islam i mit konfrontacji" (2002). W "Europie" nr 36 z 2 września ub.r. zamieściliśmy jego tekst "Nadchodzi Wielka Wojna na Wschodzie".