Zamieszanie wokół listy lektur szkolnych trwa i zatacza coraz szersze kręgi. Roman Giertych najwyraźniej znudził się odpieraniem ataków, jakie spadły na niego, gdy gruchnęła wieść, że z listy lektur usunął dzieła Gombrowicza, Witkacego, Kafki, Goethego i Dostojewskiego.

Reklama

Teraz zażarcie broni obecności na tej liście dzieł Henryka Sienkiewicza. W kanonie lektur chce widzieć "Krzyżaków", "Quo Vadis", "Potop" i "W Pustyni i w Puszczy". "Te cztery książki są absolutnym kanonem. Wycięcie ich kiedyś było skandalem. Wtedy trzeba było protestować" - woła Giertych. I oskarża swoich poprzedników, którzy stali na czele MEN. "W momencie gdy przychodziłem do ministerstwa, żadna książka Sienkiewicza nie była obowiązkowa" - podkreśla. I przy okazji zapewnia, że na pewno w kanonie pozostanie Dostojewski.

A już chwilę później oburzyła się była minister edukacji Krystyna Łybacka. To kłamstwo - skomentowała. I nie odmówiła sobie złośliwości pod adresem Giertycha. "Nie jest dobrze, kiedy osoba, powołująca się głównie na wartości chrześcijańskie, nie przestrzega dekalogu i kłamie" - ironizowała Łybacka.

W całe to zamieszanie chce włączyć się premier. Zapowiedział dziś, że będzie poważnie rozmawiał z ministrem edukacji. Nie chciał mówić o konkretnych autorach - podkreślił tylko, że na liście lektur absolutnie musi być miejsce dla klasyki literatury XIX i XX wieku.

Reklama

Najbardziej zadowolony z tego wielkiego sporu wydaje się Roman Giertych. "Przez całe lata, jak ktoś zmieniał kanon lektur, pies z kulawą nogą się tym nie interesował" - wytyka szef MEN.