"Mnie Matka Boska uratowała, a moja koleżanka nie żyje. Nie rozumiem dlaczego Bóg tak nas doświadczył" - mówi przez łzy Małgorzata Kania. Kobieta leży bez ruchu w węgierskim szpitalu. Ma stłuczony obojczyk, pękniętą podstawę czaszki i ogromny siniak pod uchem. Każdy ruch głową sprawia jej ból. Z trudem opowiada "Faktowi" o tragedii, robiąc długie przerwy między zdaniami.

Reklama

Na oczach pani Małgorzaty ostre kawałki blachy wbijały się w ciało jej koleżanki, Krystyny Kocurek. To jedyna śmiertelna ofiara wypadku. "Nie zapomnę tego widoku. Krysia nie miała szans" - pani Małgorzata zamyka oczy, a po policzkach ciekną jej łzy.

Była piąta rano. Sobota. 48 pielgrzymów jest 600 kilometrów od domu, na węgierskiej drodze pod miastem Beled. Pani Małgorzata rozmawia z Krystyną Kocurek. Kobiety nie mogą zasnąć. Dzielą je dwa rzędy foteli. Z uśmiechem wspominają poprzedni dzień. Opalały się na kamienistej plaży na Makarskiej Riwierze. A wcześniej modliły się w sanktuarium maryjnym.

Pani Małgorzata siedzi na ostatnim fotelu po prawej stronie. Opiera głowę o szybę. Odpoczywa. "Patrzyłam na drogę, nadal nie mogłam zasnąć" - opowiada. W pewnej chwili autobusem szarpie. Zjeżdża do rowu i uderza z potężną siłą o nasyp. Potem przechyla się na prawy bok. Wybudzeni pasażerowie przez wybite okna, po półkach na bagaże próbują wydostać się na zewnątrz. Krwawią, krzyczą, wzywają pomocy. Najbardziej rozpaczliwy krzyk dobywa się z rzędu tylnych siedzeń. Gnieciona blacha miażdży ich fotele i wbija się w ciała ludzi.

Reklama

"Krysi nie udało się uratować. Miała zmasakrowaną głowę" - mówi z płaczem Małgorzata Kania. Obok niej w ciężkim stanie leży jej druga bliska sąsiadka, Halina Habdas. Ma stłuczoną głowę. Obok łóżka kobiety czuwa jej mąż Jan. Błyskawicznie przyjechał z Polski na Węgry. Wynajął hotel i zostanie w Szombathely aż żona stanie na nogi. Czule trzyma ją za rękę i czeka, kiedy będzie mogła z nim porozmawiać.
W węgierskich szpitalach zostało jeszcze 11 rannych osób. Reszta, ci z lżejszymi obrażeniami, szybko zdecydowali się na powrót do kraju podstawionym autobusem zastępczym.

"Od rana przychodzili do mnie roztrzęsieni parafianie i pytali o stan zdrowia swoich bliskich. Sam na początku niewiele wiedziałem. Starałem się ich po prostu uspokoić. Prosiłem, żeby się modlić" - mówi ksiądz Józef Zajda, proboszcz parafii z Łodygowic. Odprawił już mszę w intencji poszkodowanych.

Wczesnym przedpołudniem do wsi dotarła najgorsza wieść. Lubiana przez mieszkańców kierowniczka sklepu spożywczego Krystyna Kocurek nie żyje. Kobieta była na pielgrzymce z mężem. Właśnie remontowali dom. Rodzina pani Krystyny jest w rozpaczy. "Dla mnie nie ma już Boga" - mówi przez zaciśnięte zęby brat zmarłej, Czesław Pasierbek.

Reklama

Węgierska policja ustala przyczyny wypadku. Prawdopodobnie polski kierowca zasnął za kierownicą. Uczestnicy wycieczki opowiadają, że jechał od godzin. Widzieli, że jest zmęczony.

Wczoraj w Budapeszcie mężczyzna został przesłuchany. Nie wiadomo, czy zostanie mu postawiony jakiś zarzut. Dziś do najbardziej poszkodowanych wyjedzie w odwiedziny proboszcz z Łodygowic i wójt gminy Andrzej Pitera.