Tak jak tysiące Polaków, pięciu 19-latków postanowiło zarobić trochę grosza za granicą. Miało być tak: legalna praca, 5 euro za godzinę, dobre warunki mieszkania, każdy pokój z prysznicem. "Długo się nie zastanawialiśmy, bo każdemu przyda się jakiś grosz" - opowiada Mateusz Adamczewski. Już po kilku dniach byli w drodze do wsi niedaleko Monachium. Tego co tam zastali, chłopcy nie zapomną do końca życia.

Reklama

"Zamiast w pokoju z prysznicem, zakwaterowano nas w rozlatującej się budzie. Tuż koło wielkiego zbiornika na gnojówkę. Nie było łazienek, tylko jakiś stary kubeł" - opowiada Mateusz. Choć młodzi Polacy zjawili się w Niemczech przed północą, pracodawca obudził ich już o 6 rano. Nie było taryfy ulgowej. Choć z niewyspania kleiły im się oczy, wszyscy gnali na pole.

"Nasza praca polegała na zbieraniu ogórków. Ale w jakich warunkach! Ciągnik rolniczy z dwoma skrzydłami, a na nich poziomo, głową w dół, leżeli ludzie i zbierali ogórki od 6 do 21" - opowiada Mateusz. Mało tego! Właściciel i jego robotnicy chodzili po polu i cały czas krzyczeli na Polaków: polskie lenie, darmozjady! Przerwa trwała dokładnie cztery minuty i była odliczana od pensji.

"Gdy poprosiliśmy o wodę do picia, okazało się, że i za nią musimy płacić z własnej kieszeni" - opowiada Paweł Berezowski. Po kilku dniach takiej harówki okazało się, że do opłat za spanie, picie i mycie będą doliczane także opłaty za upuszczone podczas zbioru ogórki. Chłopcy szybko policzyli, że jak tak dalej pójdzie, to okaże się, że zamiast zarobić, będą musieli dopłacić do całego biznesu i postanowili wrócić do Polski. Niestety, okazało się, że z pracy zrezygnować nie mogą.

Reklama

"Pracodawca powiedział nam, że jeszcze na nic nie zapracowaliśmy i nie odda nam dokumentów" - opowiada Adam Kornik. Oddał je dopiero wtedy, gdy na miejsce przyjechała niemiecka policja wezwana przez polskiego konsula. Wtedy okazało się, że praca był nielegalna, a gospodarz Hans J. już wcześniej miał kłopoty z prawem, bo swych pracowników potrafił okładać kijem. Chłopcy wrócili do domu bez jednego euro w kieszeni, ale szczęśliwi, że w ogóle żyją.

"Radzimy wszystkim wyjeżdżającym na saksy: nigdy nie oddawajcie dokumentów pracodawcy. A zaraz po przyjeździe dzwońcie do rodziny i podajcie dokładny adres, gdzie zamieszkaliście. Koniecznie weźcie też ze sobą adres najbliższej polskiej placówki dyplomatycznej" - mówią chórem oszukani 19-latkowie.