Robert Sapa za drzemkę na ławce może trafić do więzienia na pamięć lat. Właściwie nie tyle za drzemkę, a za to, co wydarzyło się po pobudce urządzonej przez policjantów. Ale Sapa twierdzi, że co prawda drzemkę pamięta, to tego co było potem już nie.

Jak pisze "Gazeta Lubuska", w połowie marca Sapa brał udział w imprezie po przedstawieniu teatralnym. Usnął po niej na ławce. Tam znalazł go patrol policji. Po pobudce doszło do przepychanki, Sapa miał też zaatakować radiowóz. W końcu do niego trafił i policjanci przewieźli go do izby wytrzeźwień. Miał 1,78 promila.

Następnego dnia Sapa pojawił się w szpitalu. Twierdził, że nic nie pamięta. Wszystko przez chorobę i zażywane lekarstwa. Nie trafił przed sąd 24-godzinny, bo przepisy wymagają w takiej sytuacji opinii biegłego. Akt oskarżenia wpłynął właśnie teraz.

Co na to Sapa? Jest oburzony. To jego zdaniem gra pod publiczkę i kolejny atak na lekarzy. "Mamy akt oskarżenia za to, że ktoś zasnął na ławce. Odbieram to jako element gry politycznej. Nikogo w życiu nie skrzywdziłem. Ofiar tego zdarzenia nie było, a ofiarą zostałem ja" - mówi "Gazecie Lubuskiej".