"Pierwsze akty oskarżenia powinni być gotowe góra za tydzień lub dwa" - powiedział w rozmowie z dziennikiem.pl Marek Woźniak, wiceszef lubelskiej Prokuratury Okręgowej. To właśnie ta prokuratura prowadzi teraz śledztwo w sprawie "zalania" rynku skażonymi strzykawkami.
Dziennik.pl dowiedział się, że na razie odpowiedzialność ma ponieść personel radomskiego szpitala, w którym wykryto skażone strzykawki, oraz dystrybutor i importer sprzętu medycznego. Wszyscy odpowiedzą za zaniedbanie, bo dowiedzieli się o skażeniu i nie poinformowali o tym fakcie Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych.
Jednocześnie prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia na utratę życia i zdrowia pacjentów. "W tej sprawie kontaktujemy się z hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości i producentem strzykawek. To potrwa trochę dłużej" - wyjaśnia Marek Woźniak.
Dziennik.pl ustalił również, gdzie trafiły skażone strzykawki. Okazuje się, że zostały rozprowadzone jeszcze w dwóch miastach oprócz Radomia, od którego zaczęła się afera strzykawkowa. Do warszawskich szpitali i hurtowni trafiło 57600 sztuk, a do łódzkich - 96000 sztuk. W obu miastach ze strzykawek korzystało około 30 szpitali.