"To ewenement w skali kraju. W całej swojej karierze nie spotkałam się z tak małym noworodkiem, który miałby szansę przeżyć" - przyznaje Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii. Julka przyszła na świat w 22. tygodniu ciąży. Maleństwo ważyło zaledwie 384 gramy i było niewiele większe od ludzkiej dłoni. Miała nieco ponad 20 centymetrów.
Teraz Julka cały czas leży w inkubatorze. Jest podłączona do respiratora, który za nią oddycha, pomp infuzyjnych, przez które podawane są płyny. W inkubatorze jest cały czas temperatura 32 stopni, tyle wynosi również temperatura jej ciała. Sama nie byłaby w stanie takiej utrzymać.
Profesor Sławomir Suchocki ze Szpitala Ginekologiczno-Położniczego w Wałbrzychu jest ostrożny, gdy ocenia stan malutkiej Julki. Ale w jego głosie jest dużo nadziei. "Staramy się raz na jakiś czas odłączać ją od respiratora, żeby sama próbowała oddychać. Karmimy już doustnie. Wcześniej płyny były podawane wyłącznie dożylnie" - wyjaśnia profesor.
Jednak przyznaje, jest jeszcze za wcześnie, by mówić o sukcesie, bo wszystko zależy od tego, jak dziecko będzie się rozwijać. Przecież kiedy dziewczynka się urodziła, właściwie nie miała wykształconego żadnego narządu.
Mama Julki nie dopuszcza do siebie myśli, że jej córeczce mogłoby się coś stać. "Przychodzę do niej każdego dnia. Jest taka maleńka i krucha. Już jednak widzę podobieństwa. Usta ma po tacie, nosek po mnie. Tak bym chciała wreszcie mieć ją przy sobie" - ze wzruszenia aż głos jej się łamie.
Ale dziewczynka jeszcze przynajmniej kilka miesięcy będzie leżeć w szpitalu.