W czwartek we Wrocławiu rozpocznie się zjazd sprawozdawczo-wyborczy Solidarności. Dwaj najpoważniejsi kandydaci na stanowisko przewodniczącego Komisji Krajowej to jej obecny szef Janusz Śniadek i lider śląsko-dąbrowskiej "S" Piotr Duda.

Reklama

"Zmiana jest konieczna. () Usłyszałam, że pan Duda startuje i bardzo się z tego cieszę. Nie znam go osobiście, może będzie okazja go poznać, ale bardzo bym chciała, żeby wygrał, bo bałam się, że pan Śniadek będzie jedynym kandydatem. To byłoby tragiczne" - powiedziała dziennikarzom podczas spotkania organizowanego przez Klub Krytyki Politycznej w Katowicach. Za atut Dudy uznała to, że "potrafił okiełznać flagi PiS-u" podczas rocznicy podpisania Porozumienia Jastrzębskiego.

"Więcej Polaków może będzie chciało należeć do związków z chwilą, kiedy one nie będą polityczne, kiedy będą walczyły o robotnika, a takich mamy, którzy nie mają gdzie się zwrócić, kiedy coś się dzieje" - dodała. Jej zdaniem, Solidarność nie sprawdziła się w swojej roli, nie pomaga robotnikom.

Henryka Krzywonos dodała, że nie jest politykiem i nie zamierza startować w wyborach, ale czasem "jest wściekła, kiedy ogląda dziennik, jak większość Polaków". Dlatego zabiera czasem głos w politycznych sprawach, jak w przypadku apelu o odwołanie pełnomocniczki ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej.

"Jeśli ktoś ma być tolerancyjny i jest przypisany do tego, to musi być tolerancyjny. Nie jestem panią Radziszewską, nie jestem na jej stanowisku pracy, ale dla mnie nie ma znaczenia, czy ktoś jest czerwony, różowy czy żółty" - powiedziała.

Dodała, że wiele osób prosi ją o poparcie w wyborach, ale udziela go tylko sensownym ludziom, których zna. "Popieram ciebie, Małgosiu" - zwróciła się do obecnej na spotkaniu przewodniczącej Zielonych 2004 Małgorzaty Tkacz-Janik, która startuje w wyborach do sejmiku samorządowego województwa śląskiego w Gliwicach.

Pytana o kwestię in vitro Krzywonos oceniła, że to, co robi kobieta, to jej sprawa. Dodała, że ostatecznie każdy odpowie sam za swoje czyny przed Bogiem. Nie zgadza się ze zdaniem Kościoła, który jest przeciwny tej metodzie. "Mogę współczuć kobietom, które chcą mieć dzieci za wszelką cenę, rozumiem ich ból i jestem z nimi, czy się komuś się to podoba, czy nie" - mówiła.

Reklama

Krzywonos-Strycharska uczestniczyła we wtorek w spotkaniu autorskim poświęconym jej biografii autorstwa Agnieszki Wiśniewskiej pt. "Duża Solidarność, mała solidarność". Zachęcała do udziału w wyborach i głosowania na kobiety, "ponieważ są dobre w organizacji". Oceniła, że dzięki parytetowi "może udałoby się przeforsować parę rzeczy, które będą wyglądać zupełnie inaczej".



Uczestniczący w spotkaniu studenci pytali ją, czy zbieg terminów promocji poświęconej jej książki i jej głośne wystąpienie na rocznicowym zjeździe "S" w Gdyni były przypadkowe, czy zamierzone.

"Na tej sali, kiedy słuchałam wpierw Śniadka, później Kaczyńskiego, to myślałam, że mnie krew zaleje. Nie można takich rzeczy robić, jak oni zrobili. Mówię tutaj o tym, że zaproszono człowieka, pierwszego premiera wolnej Polski, po czym się go oskarża o to, że on chciał coś sprzedać, bo to było pod adresem jego i Geremka to wszystko. Dopiero później pan Kaczyński zmienił i powiedział, że chodziło o Geremka, ale nawet jeśli chodziło o Geremka, to też było nie na miejscu i nie miało to miejsca" - powiedziała Krzywonos.

Jak mówiła, po swoim wystąpieniu wciąż dostaje telefony w tej sprawie, dobre i złe. "Przez 30 lat koledzy mówili o mnie bardzo dobrze, w Gdyni zaczęli mówić źle. Zaczęli mówić, że ten tramwaj nie wyjechał, że prąd wyłączyli, że łamistrajk i inne rzeczy. A oni po prostu nie mają się do czego przyczepić. Jak człowiek ma czyste sumienie, to sobie myśli: mówcie sobie, co chcecie. Spokojnie śpię, jestem na emeryturce i mam wszystko w nosie. Mówię to, co chcę" - zaznaczyła.

Krzywonos dodała, że szef PiS Jarosław Kaczyński, powołując się na brata prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w swoich działaniach, "robi mu złą pracę". "Tak nie można robić. Mnie szkoda pana Kaczyńskiego, bo on przeszedł straszną traumę, a nie ma przyjaciela, który by wziął go za rękę i zaprowadził do psychologa, do psychiatry czy gdziekolwiek, bo przyjaciel tak powinien zrobić. Ja sobie nie wyobrażam, gdyby moja siostra zmarła, jak ja bym to przeżyła, a to był jego brat bliźniak" - powiedziała.

Podkreśliła, że bardzo ceniła Lecha Kaczyńskiego, m.in. za to, że pamiętał o ludziach "S". "Leszek a Jarek to dwie osoby, Lechu był dniem, Jarek jest nocą. Zupełnie inne osoby. Nie wytrzymałam wtedy i powiedziałam to, co myślę" - podsumowała.